szukaj w portalu Rynek i Sztuka MENU
FILM PEKAO KOSSAK Galeria Stalowa „Fragments of Reality”

Przejrzystość cen na rynku sztuki

28.08.2019

Dla kolekcjonerów, Kolekcjonowanie, Kolekcjonowanie od podstaw

Temat cen obrazów zawsze wzbudza dużo emocji, nierzadko nawet wywołuje kontrowersje. Zagadnienie w największym stopniu dotyczy rynków zachodnich, ale nie jest obce także na naszym rodzimym podwórku. Wielu początkujących nabywców często zadaje mi pytania, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć ad hoc.

Przejrzystość cen na rynku dzieł sztuki

Dlaczego niektóre galerie wolą zniechęcić potencjalnego klienta niż ujawnić cenę dzieła? Czy globalizacja i internet są w stanie zmienić jeden z najstarszych zwyczajów na rynku sztuki?

Po otrzymaniu kolejnego newslettera o zbliżającej się wystawie w galerii „X”, postanowiliśmy uzyskać informację o cenie prac prezentowanego artysty. Otrzymana odpowiedź brzmiała: „Dziękujemy za zainteresowanie. Jednak chcielibyśmy ostrzec, że jest mało prawdopodobne, iż obrazy pojawią się w ofercie (ogólnodostępnej), ponieważ wiele osób czeka na prace tego artysty, a priorytetem są muzea, a następnie klienci, którzy przekazują prace do muzeów. Bierzemy również pod uwagę, jak długo klienci czekali pamiętając, jak duże wsparcie tych klientów daje poszerzenie programu galeryjnego”.

Dla wielu początkujących nabywców sztuki ten typ wymijającej odpowiedzi na pozornie rutynowe pytanie – „ile kosztuje obraz?” – jest co najmniej niezrozumiały.

Pewien polski kolekcjoner będąc w Londynie wspominał w prywatnej rozmowie, że pytając pracownika galerii o cenę obrazu, otrzymał odpowiedź, iż tylko dyrektor sprzedaży ma dostęp do takiej informacji. Jego zdziwieniu nie było końca. Natomiast jeden z moich znajomych, podał przykład sięgający czasów PRL, gdzie tylko dzięki odpowiednim znajomościom można było dołączyć do grona „zaufanych”, zostać wprowadzonym do „klubu”, aby móc kupić produkty luksusowe – na przykład oryginalne zegarki Patek Philippe.

Handlarze mają powody, aby utrzymywać ceny w tajemnicy. W branży zbudowanej na asymetrii informacji, siłą jest wiedza, kto i co sprzedaje, i (oczywiście) za ile. Ale nieartykułowane, nieoficjalne zwyczaje rynku sztuki znajdują się obecnie pod bezprecedensową presją, a galerie starają się zrównoważyć pragnienie dyskrecji z potrzebą rozszerzenia bazy klientów i utrzymania znaczenia w dobie Big Data i internetowych zakupów porównawczych.

To napięcie widoczne jest chociażby na prestiżowych targach Art Basel. Ceny są przekazywane zaufanym kolekcjonerom z wyprzedzeniem w formacie PDF – inni potencjalni nabywcy zostaną odprawieni z kwitkiem. Niektóre galerie, takie jak Paula Cooper czy Marian Goodman, mogą przedstawiać ceny dla kolekcjonerów, ale czynią to nie ujawniając ich prasie. Cały proces niemal ociera się o kafkowski absurd. Bardzo niewiele plików z ofertami ma ceny, co może wywoływać frustrację, ponieważ nie jesteśmy w stanie stwierdzić czy stać nas na zakup.

Dlaczego jednak warto zachować tajemnicę?

Istnieje wiele powodów, dla których dealerzy pilnie strzegą informacji o cenach. Może to powstrzymać konkurentów przed stosowaniem dumpingu czy szukaniem pracy tego samego artysty na rynku odsprzedaży za niższą cenę. Czasami to sam artysta nie chce, aby jego praca została sprowadzona do roli „zwykłego” towaru – tajemnica cenowa pozwala podtrzymać status dzieła sztuki jako zjawiska o niewymiernej wartości. Wreszcie także sprzedawcom zależy na swobodzie dostosowania ceny w późniejszym czasie, jeśli dzieło się nie sprzedaje.

Ta praktyka ma długą historię. W 1971 roku Nowy Jork uchwalił prawo „Truth In Pricing”, które wymaga, aby wszystkie placówki handlu detalicznego – w tym również galerie sztuki – umieszczały ceny swoich towarów na widoku. Dealerzy jednak w większości zignorowali tę zasadę, dopóki miasto nie zaczęło egzekwować jej bardziej rygorystycznie w 1988 r. – ale nawet wówczas interpretowali ją luźno. Mary Boone opublikowała podobno cennik… na zapleczu, wymagając od gości wspinania się na dwa stopnie i pochylania nad aksamitną liną. Dzisiaj prawo to jest rzadko egzekwowane.

Nowojorski dealer James Fuentes opowiadał historię klienta – obecnie znaczącego kolekcjonera – który w latach 80. przeżył brutalne zderzenie z rynkową rzeczywistością w dużej galerii na nowojorskim Soho. „Patrzy na wydruk i prosi galerię o cenę. Odpowiedziałem: sześć” – wspomina Fuentes. „Nie miał pojęcia o co chodziło – to mogło być sześć milionów. Śmiałem się, ponieważ dla mnie jest to rodzaj gry.”

Istnieje również czynnik psychologiczny. Wyłączność jest frustrująca, gdy jesteś na zewnątrz, ale ekscytująca, gdy zostajesz przyjęty do gry. Od początku istnienia rynku sztuki nowoczesnej w latach 60. dealerzy, tacy jak Leo Castelli czy Sydney Janis, pracowali ze znacznie mniejszą grupą nabywców. „Im bardziej ekskluzywne lub wyższe ceny, tym więcej nabywców utrzymywali”, mówi prezes Pace Gallery Marc Glimcher.

Kolekcjoner Alain Servais doradzał licznym przyjaciołom wkraczającym na rynek sztuki ponad dekadę po nim, a którzy ciągle narzekali, że nie mogą uzyskać dostępu do prac, lub nawet samych cen, pożądanych przez nich artystów. Jego rada? „Sprzedaj się! Zaproś kilku handlarzy do swojego domu. Albo kilku dziennikarzy, jeśli chcą pisać o kolekcjonerach… Nie będąc dostępnym dla wszystkich, gdy cena jest dostępna dla Ciebie, czujesz się wyjątkowo”.

Czy nadchodzi rewolucja?

Jednak w niektórych zakątkach świata sztuki ta tradycja zaczyna ulegać zmianie. David Zwirner Gallery uruchomiła Basel Online, wirtualne stoisko targowe, które oferuje 20 prac do nabycia wyłącznie przez internet. Na platformie wystawione zostały dzieła o łącznej wartości ponad 5 milionów dolarów, autorstwa tak znaczących artystów, jak Carol Bove, Josh Smith czy Jordan Wolfson. Ceny wahają się od 45 000 dolarów za obraz Harolda Ancarta do 1,8 miliona dolarów za rzeźbę dyni Yayoi Kusamy.

Tymczasem mega-galeria Gagosian – która nie publikuje nawet nazwisk artystów ani tytułów dzieł na swoich targach, nie mówiąc już o cenach – uruchomiła podobną wirtualną salę ekspozycyjną podczas ubiegłorocznej edycji Art Basel. Według galerii połowa z 10 prac znalazła nabywców podczas 10-dniowej ekspozycji, w tym warte 950 000 euro (około 1,1 mln dolarów) dzieło Alberta Oehlena. Celem tych wysiłków jest pozyskiwanie nowych nabywców, którzy mogą nie być obeznani ze zwyczajami świata sztuki lub nie czują się komfortowo, prosząc o cenę osobiście. Ponad połowa zapytań do internetowej galerii Zwirnera, która działa od ponad dwóch lat, pochodzi od nowych klientów. „Przejrzystość leży w interesie nowych nabywców, którzy tak naprawdę nie znają rynku”, mówi Olav Velthuis, ekonomista i profesor Uniwersytetu w Amsterdamie. „Jednocześnie powiedziałbym, że przejrzystość leży także w interesie całego rynku”.

Powodem, dla którego potrzebujemy przejrzystości, jest potrzeba zachęcenia nowych klientów do wejścia na rynek sztuki. Młode pokolenie nie będzie zadawać sobie trudu i grać w gry, które powoli odchodzą w przeszłość. Technologiczny rozwój spowodował przyspieszenie w działaniach i dostępności niemal każdej informacji. Żądamy coraz szybszego otrzymania zamówionych towarów, porównujemy każdą otrzymaną ofertę z konkurencją. Liczy się szybkość, przejrzystość, łatwość. Żyjemy w czasach, kiedy głównym napędem rozwoju jest branża IT, a jej językiem jest informacja.

 

Autor artykułu: Oksana Bagriy

oksanabagriy.pl

szukaj wpisów które mogą Cię jeszcze zainteresować:

Dodaj komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Magazyn

Kursy online

Odwiedź sklep Rynku i Sztuki

Zobacz nasze kursy Zobacz konsultacje dla artystów

Zapisz się do naszego newslettera

Zapisując się na newsletter zgadzasz się z regulaminem portalu rynekisztuka.pl Administratorem danych osobowych jest Media&Work Agencja Komunikacji Medialnej (ul. Buforowa 4e, p. 1, p-2-5, 52-131 Wrocław). Podanie danych jest dobrowolne. Zgoda na otrzymywanie informacji handlowych może zostać wycofana w każdym czasie. Więcej informacji na temat danych osobowych znajduje się w Polityce prywatności.