Temat street-artu pojawia się w mediach co raz częściej. Jego wartość i pozycja na rynku sztuki stale oceniana jest przez marszandów, kolekcjonerów i miłośników kunsztów artystycznych. Co raz częściej zadajemy sobie także pytanie: czy street-art można kolekcjonować? Zdaniem ekspertów, do pewnego momentu, owszem, jednak w ogólnym podsumowaniu miejsce sztuki ulicznej powinno być tam, gdzie znajdujemy jej początek – w przestrzeniach miejskich.
Obecnie street-art zaczyna tworzyć zupełnie nowe konteksty, a co za tym idzie generuje całkowicie nowy wymiar kolekcjonerstwa. Fakt, że z czasem tego rodzaju sztuka zaczęła wchodzić na aukcyjne salony, sprawia, że co raz częściej patrzymy na nią również przez pryzmat art-bankingu. I rzeczywiście, urban-art powoli zaczyna pojawiać się w polskich zbiorach publicznych i prywatnych. Jednak zdaniem ekspertów, przez wzgląd na to, że jest to dziedzina niezwykle młoda, wciąż trudno precyzyjnie ocenić co jest jej materią kolekcjonerską.
Artyści ze świata urban-artu najpierw ozdabiali mury, ściany wieżowców czy przystanki. Jednak z biegiem czasu sięgnęli po nieco inne środki wyrazu, przestając ograniczać się jedynie do murali, graffiti, vlepek czy instalacji. Zaczęło powstawać malarstwo sztalugowe – przepełnione intensywnymi barwami, oryginalne, często okraszone mocnym, ironicznym przekazem.
Współcześni street-artowcy zaczynają jednak uprawiać jeszcze bardziej konwencjonalną sztukę. Oprócz malarstwa czy grafiki, tworzą również sztukę użytkową: projektują koszulki, buty, przedmioty domowego użytku. Czy to nie kłóci się z niekomercyjną ideą urban-artu? Jak komentują kolekcjonerzy tego typu obiektów, zdecydowanie nie, zwłaszcza, że nikt nie stara się na siłę ich sklasyfikować i zaliczyć do street-artowego sektora.
Klasycznemu street-artowi, potrzebna jest natomiast nielegalność, dlatego powinien on pozostawać w przestrzeniach miejskich. To jedyny, nieco anarchiczny sektor sztuki, który prezentuje się tam naturalnie, co oznacza, że nie potrzebuje muzeów, galerii i zamkniętych przestrzeni. Pasjonaci murali czy graffiti, choć nie zdołają ich kupić, ani wybrać się na standardową wystawę z powodzeniem mogą fotografować ulubione dzieła ‘będące w terenie’, bądź uwieczniać je na video, tworząc tym samym swoiste 'żywe kolekcje’. Nieco bardziej leniwym pozostaje kupno albumów takich jak np. „Polski street art” czy „Graffiti w Polsce 1940-2010″.
W ostatnim czasie w naszym kraju powstają galerie, które co raz częściej wśród swoich zbiorów znajdują miejsce dla dzieł ze świata street-artu, bądź ograniczają się wyłącznie do prezentowania tego rodzaju sztuki. Świetnym przykładem może być warszawski autorski dom kultury V9, który pozostaje miejscem specjalnie sprofilowanym na sztukę uliczną, miejską i pozamiejską i to – jak zapewniają jego pomysłodawcy – w jej najodważniejszych przejawach. V9 odrzuca postrzeganie street-artu jako gadżetu, patrzy zarówno na niego, jak i na nurty mu pokrewne okiem krytycznym.
Wśród prezentowanych przez placówkę dzieł znajdziemy malarstwo sztalugowe, vlepki, obiekty wykonane z drewna czy też przedmioty ozdobione technikami włókienniczymi. Ponadto, kuratorzy stale gromadzą dokumentację fotograficzną i filmową. Docelowo w kolekcji mają zatem znaleźć się dzieła nie tylko atrakcyjne pod względem wizualnym, ale i również narracyjnym. Zbiór ma opowiadać historię polskiego street-artu, obnażać jego nowe znaczenia i konteksty.
Street-art stale ewoluuje. Co raz częściej dedykowane mu są festiwale, aukcje czy wystawy. Jedną z głośniejszych ekspozycji, której przekaz nieco różni się od tego, z jakim mamy do czynienia zwiedzając centrum sztuki V9, zorganizowała w tym roku krakowska Art Agenda Nova. Projekt nosił nazwę „Cały ten street-art” i skupiał prace zarówno znanych, jak i mniej znanych street-artowców: Anny Brandys, Artura Wabika, Coxie, Nawera, Czarnobyla, Bremsa, NeSpoon, Pikasa, Roema, Zbioka i kolektywu Massmix.
Nie była to jednak ekspozycja prezentująca prace stricte street-artowe. Artyści w swoich dziełach zawarli nieco ironiczny komentarz dotyczący co raz częstszego przenoszenia sztuki ulicznej do galeryjnych przestrzeni. Wielu z nich uważa, że sztuka tworzona poza przestrzenią miejską, nie jest już street-artem, a post street-artem, jaki stanowi obecnie część rynkowego i instytucyjnego obiegu sztuki.
Oglądając wystawę nie uzyskaliśmy jednak dokładnej odpowiedzi na pytania, w którą stronę poszedł street-art, w jaki sposób jeszcze ewoluuje i czy te metamorfozy są dobrym czy złym zjawiskiem. Fakt, że pozostają zauważane i podlegają stałej dyskusji zdaje się być jednak pozytywnym sygnałem. To, jak jeszcze zmieni się podejście do sztuki ulicy pokażą zapewne kolejne lata. Póki co dialog pomiędzy klasycznym urban-artem, a dziełami nieco bardziej post street-artowymi pozostaje otwarty.
Oprac. Olga Pisklewicz
Portal RynekiSztuka.pl