szukaj w portalu Rynek i Sztuka MENU
Galeria Stalowa „Fragments of Reality” Bożenna Biskupska

Co wiemy o inkografii?

11.09.2012

Techniki malarskie i rysunkowe

Jarosław Modzelewski, Wisla. Broniewski. Próg, inkografia, źródło: desamodern.pl

Jarosław Modzelewski, Wisla. Broniewski. Próg, inkografia, źródło: desamodern.pl

Stosunkowo niedawno na polskim rynku pojawiły się w sprzedaży prace wykonane w kompletnie wcześniej nieznanej na naszym gruncie technice, którą jest inkografia. Technika ta, oczywiście znana i stosunkowo popularna za granicą, w Polsce w dalszym ciągu jeszcze nie przekonała do siebie ani szerokiej grupy artystów, ani też odbiorców.

Czym więc jest inkografia?  Po pierwsze jest to autorski projekt domu aukcyjnego DESA Modern, która postanowiła wprowadzić na polski rynek sztuki wysokojakościowe reprodukcje prac klasyków polskiej sztuki współczesnej. Inkografia to jedna z cyfrowych technik graficznych (ang. ink – atrament, tusz, farba drukarska, graphics – grafika), która tuż obok upowszechnionej dzisiaj litografii, fotolitogafii i w szczególności serigrafii służy do reprodukowania prac artystów – głównie tych już uznanych. Technika inkografii charakteryzuje się wysoką jakością druku, jak i użyciem do samego procesu produkcji atramentów i papierów uznawanych za jedne z lepszych pod względem jakościowym. Dzięki zachowaniu ustalonych standardów praca wykonana w tej technice – jak informuje nas DESA – ma przez długie lata posiadać przepiękne nasycone barwy, idealnie naturalne odcienie szarości, jak trwałość barw i ostrość obrazu. Tak, jak bywa to w przypadku grafik, również inkografie powielane są w określonych, limitowanych nakładach (20,50 i 100), które następnie są sygnowane i opisywane przez artystę. Powszechnie uznaje się, że ikonografia jest rodzajem pracy kolekcjonerskiej, co w sposób szczególny widać na rynkach zagranicznych – głównie w USA i stopniowo w Europie Zachodniej. W tych rejonach technika ta jest najbardziej popularna, a dzieła w niej wykonane opisywane są po prostu jako printy.

DESA modern do obrotu wprowadziła już inkografie Tadeusza Dominika, Edwarda Dwurnika, Rafała Olbińskiego, Jarosława Modzelewskiego oraz Jana Dobkowskiego. W filmie promującym te prace, dyrektor Działu Sztuki Współczesnej Domu Aukcyjnego DESA Unicum Iza Rusiniak, nie szczególnie ukrywa, że wszyscy z wymienionych artystów (w materiale występują jedynie nazwiska Dominika, Dwurnika i Olbińskiego) zainteresowani są popularyzacją swoich prac, a także wymiernym skutkiem komercyjnym.

W kontekście nowej techniki nasuwa się wiele wątpliwości, które warto rozważyć w przypadku chęci zakupu tego typu pracy. Otóż, należy uświadomić sobie, że inkografia to przede wszystkim wysokojakościowy druk cyfrowy, który bardzo często jest po prostu reprodukcją wykonanego wcześniej dzieła w technice klasycznej (malarstwo, grafika, plakat). Oczywiście, według zasad, które istnieją w technice grafiki produkowane są limitowane, a więc kolekcjonerskie nakłady. Każda z prac w edycji jest sygnowana i opisana przez artystę, no i wydaje się także, że na tym etapie kończy się akt twórczy artysty. W praktyce oznacza to, że artysta ma kontakt ze swym dziełem jedynie w momencie jego sygnowania.

DESA zaznacza, że proponowane przez nich inkografie mają wysokie walory dekoracyjne, artystyczne i kolekcjonerskie. I o ile w kwestii dekoracji i walorów artystycznych wszystko się zgadza, o tyle w kwestii kolekcjonerskiej można znaleźć wiele zastrzeżeń. Po pierwsze warto zastanowić się czy nie zależy nam na tym aby kupowane przez nas dzieło miało z wybranym przez nas artystą nieco więcej wspólnego, niż reprodukowany z oryginału motyw i sygnatura. Oryginalne dzieło sztuki bowiem, posiada nieprzeliczalną i niepodważalną wartość, jaką jest pewien autentyczny pierwiastek twórczy, fizyczny kontakt artysty z wykonywanym dziełem i przez to świadomość kupującego, że nabyta praca została wykonana od początku do końca przez autora. I nie ma tu znaczenia czy twórca pracuje nad płótnem, matrycą czy przy użyciu programu graficznego – ważne jest to, że poświęcił określony czas na stworzenie dzieła, które zostało wykonane jego ręką. W przypadku inkografii pierwiastek ten zanika, gdyż cały proces twórczy sprowadzony jest do maszynowego reprodukowania.

Po drugie wydruk, będący jedynie reprodukcją dzieła realnego, pomimo tego, że uznany za pracę kolekcjonerską, w dalszym ciągu jest tylko jedną z 20, 50 czy 100 odbitek. Nawet w przypadku grafiki warsztatowej nakłady są niższe, a także – co ważne – każda odbitka może nieznacznie różnić się od siebie, posiadając tym samym cechy oryginalności. W grafice warsztatowej nie istnieje także oryginał, którego rolę niejako spełnia matryca. W przypadku inkografii taka zależność nie istnieje. Po trzecie – w przypadku kopii obrazów, żadna reprodukcja, nawet najlepszej jakości nie odda piękna płótna, bo zawsze będzie płaska. Nie odnajdziemy tu więc charakterystycznego duktu pędzla, subtelnych niuansów barwnych, które ujawniają się dopiero, gdy patrzmy na pracę pod odpowiednim kątem czy w końcu faktury.

Na stronie DESY można znaleźć także interesującą informację o tym, że technikę ikongrafii wykorzystywali już tacy twórcy jak WarholPicasso, a nawet Salvador Dali. Lecz nie wiem czy nie jest to zbyt daleko idący skrót myślowy. Wielokrotnie podkreślany aspekt nowoczesności stosowanej techniki w zasadzie nijak ma się do czasów, w których tworzyli wymienieni artyści. Skąd więc Dali, Picasso i Warhol dysponowaliby tak takimi urządzeniami by owe inkografie wykonywać? Pierwotnie bowiem do masowego powielania reprodukcji wykorzystywane były techniki grafiki warsztatowej, a więc głównie litografia, a następnie serigrafia (rzadziej akwaforta i akwatinta). Warto nadmienić też, że za czasów Andy’ego Warhola promowany był dopiero rewolucyjny, jak na tamte czasy, komputer AMIGA i odpowiednie jemu oprogramowanie graficzne, które jednak w żaden sposób nie może konkurować z technikami współczesnymi. Podobnie rzecz się dzieje z kolorowym drukiem.

Dlatego też chwilami ma się wrażenie, że wprowadzony na rynek polski przez DESĘ sposób reprodukcji ma przede wszystkim korzenie czysto komercyjne.  Z uwago bowiem na to, że niemalże większość reprodukowanych prac nie jest w zasięgu ręki każdego potencjalnego klienta, inkografia – poprzez swą stosunkowo niską cenę – jest w stanie zagwarantować sprzedającemu całkiem dobry zarobek, a artyście dodatkowe dochody. I faktycznie prace te mogą stanowić pewną alternatywę dla uboższego nabywcy, który pragnie posiadać dzieło uznanego już klasyka, tylko nasuwa się pytanie – czy to co nabywa faktycznie dziełem klasyka jest.. . Nie ulega jednak wątpliwości to, że – dzięki obecnej sygnaturze artysty – wartość inkografii wraz z czasem będzie stopniowo rosła.

Cena za inkografię w wybranym formacie waha się od 490 zł -2.100 zł i można je nabyć m.in. za pośrednictwem internetowego sklepu DESA Modern, ale także prace te pojawiają się już w galeriach sztuki.

Kama Wróbel
Portal Rynek i Sztuka
Portal Rynek i Sztuka


 

szukaj wpisów które mogą Cię jeszcze zainteresować:

8 komentarzy do “Co wiemy o inkografii?”

  1. plantin

    Mówienie o inkografii w odniesieniu do Picass, Warhola czy Salvadora Dali – w ich czasach jest moim zdaniem ewidentnym nadużyciem, co słusznie podnosi Autorka tekstu. I rzeczywiście chodzi tylko o wymiar czysto komercyjny ale z oryginalnym dziełem ma to niewiele wspólnego – poza wizualnie takim samym wyglądem. No cóż – może to znak czasów – po co tworzyć coś nowego – wystarczy zrobić np. 200 reprodukcji – pardon – inkografii, sygnować je i sprzedać w miarę drogo…

  2. Andrzej Kłopotowski

    Nie rozumiem dlaczego wydruki komputerowe, które można drukować nieograniczenie stają się raptem dziełami sztuki graficznej a nie reprodukcjami? Dlatego, że drukarka trochę lepsza? Podpis mistrza też można skopiować. , numeracje tworzyć w nieskończoność. Ciąg do koryta pozbawia ludzi rozumu. Mieszanie do tego Daliego to już zwykłe łajdactwo. W dawnych czasach płytę anulowano, co teraz? Niedługo usłyszymy o kserografii jako o sztuce graficznej?

  3. Jacek

    Nic nowego, przecież technikę tę wykorzystuje się do wydruku kolekcjonerskiej fotografii wykonanej w technice cyfrowej. Dzieła wielu artystów np Andrzeja Dragana są tak drukowane, pigmentami. Są limitowane, podpisane i w pełni kolekcjonerskie. Żadna to techniczna nowość. Tu nowością jest tylko to, że druk dotyczy reprodukcji obrazu. Ale kojarzę malarzy zachodnich, którzy praktycznie sprzedają tylko inkografie w dużych edycjach a oryginały prac nie są na sprzedaż. Ludzie wykupują całą edycję w kilka minut. Ceny bywają niskie, typu 40$ ale limit: 1000 sztuk. Moim zdaniem nie są gorsze ani mniej kolekcjonerskie niż kolekcjonerska fotografia, zwlaszcza jeśli oryginalny obraz nie trafia na rynek.

    1. andrzej

      Nie dajmy się zwariować i nabić w butelkę.. Oryginalne grafiki zawsze nosiły większy lub mniejszy stopień rękodzieła, nawet tradycyjne fotografie, Nie mają tej cechy inkografie, giclee, fot num i inne badziewia, Wszystko na tym świecie jest limitowane, a tylko głupota nie znagranic …

  4. Wilhelm Sasnal

    „W przypadku inkografii pierwiastek ten zanika, gdyż cały proces twórczy sprowadzony jest do maszynowego reprodukowania.” Nie zbyt mądry artykuł — fotografia to też Tylko naciśnięcie spustu a obecnie KAŻDY jest fotografem więc odbitki to Tylko reprodukcje.

  5. andrzej kłopotowski

    W tworzeniu prawdziwej grafiki istnieje zawsze jakiś pierwiastek manualny, którego nie ma w inkografiach. To samo dotyczy fotografii tzw autorskich, które robi się w ciemni a nie wydrukowuje się z komputera na drukarce. Śledzę dosyć dokładnie rynek aukcyjny we Francji i tam nikt nie sprzedaje żadnych inkografii i fotografii z komputera. Problemem polskiego rynku aukcyjnego jest brak towaru i różni cwaniacy wciskają naiwniakom kit jak inkografie lub reprodukcje np, Daliego Pikasa, Kislinga itp

  6. Jan Mazur

    Muszę przyznać się, że nie rozumiem – niby dlaczego obraz wykonany w grafice cyfrowej nie miałby być dziełem sztuki? Przecież można tym sposobem tworzyć zupełnie nowe dzieła. Fakt, że technika i materiał twórczy jest inny, ale myślę, że co najmniej równoprawny.
    Świat się zmienia, dlaczego więc nakładać więzy na nowe (i nowoczesne) metody tworzenia sztuki ?

    1. Paweł Olewiński

      @Jan Mazur – tutaj to ja nie rozumiem Pana – o jakich więzach Pan pisze, czy Dwurnik, Olbiński i inni ze „stajni” Desy stworzyli swoje dzieła w technice cyfrowej? Czy ktoś z Desy (?) próbuje robić to za nich, ale anonimowo? Ktoś robi zdjęcia cyfrowe ich obrazów i usiłuje sprzedawać je za cenę, na pierwszy rzut oka 10x zawyżoną, jako obiekty kolekcjonerskie dodając hologram o wartości 20gr. A tymczasem sami autorzy prac, którym zdjęcia zrobiono, nie mają zielonego pojęcia o tej „technice graficznej”. Róbta co chceta, pecunia non olet.

Skomentuj Wilhelm Sasnal Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Magazyn

Kursy online

Odwiedź sklep Rynku i Sztuki

Zobacz nasze kursy Zobacz konsultacje dla artystów

Zapisz się do naszego newslettera

Zapisując się na newsletter zgadzasz się z regulaminem portalu rynekisztuka.pl Administratorem danych osobowych jest Media&Work Agencja Komunikacji Medialnej (ul. Buforowa 4e, p. 1, p-2-5, 52-131 Wrocław). Podanie danych jest dobrowolne. Zgoda na otrzymywanie informacji handlowych może zostać wycofana w każdym czasie. Więcej informacji na temat danych osobowych znajduje się w Polityce prywatności.