Podczas pierwszej indywidualnej wystawy prac Marka Rothko w 1945 roku udało się sprzedać kilka jego prac. Osiągnęły wtedy kwotę od 150 do 750 dolarów. Dziś w tej cenie można mieć standardowy ekspres do kawy lub wysokiej klasy aparat fotograficzny. Po 65 latach za cenę jednego obrazu tegoż malarza można stworzyć rozbudowaną sieć kawiarni w dużym mieście lub kupić firmę fotograficzną. Gdzie popełniliśmy błąd? Kto nie ujarzmił tego zjawiska, gdy była jeszcze na to szansa? Jak to możliwe, że najdroższym malarzem współczesnym stał się człowiek, który nie wydawał więcej niż pięć dolarów dziennie? W czym tkwi sekret, gdy płaci się tak astronomiczne kwoty za kompozycje, które według niektórych mogłoby stworzyć kilkuletnie dziecko?
Początki u Guggenheim, Parsons i Rockefellera
Każdy artysta kiedyś zaczynał. Banalnie, po cichu lub z impetem. W jaki sposób Mark Rothko pojawił się na rynku sztuki? Cóż, co może samodzielnie osiągnąć mało przebojowy, ponury i pozbawiony koneksji początkujący malarz żydowskiego pochodzenia w mulikulturowym Nowym Yorku? Zapewne niewiele. Osobami, które wciągnęły Rothkę w płynność rynku sztuki były kobiety. Kolekcjonerki. Peggy Guggenheim i Betty Parsons. Pierwsza z nich, żona Maxa Ernsta, rozplotła zawiłości surrealistycznych kompozycji Rothki odczuwając z nim ukrytą więź i porozumienie. Łączyło ich coś, co dla oka było ukryte. Łączyła ich trauma wojny. Zarówno Peggy jak i Mark Rothko przeżyli to samo piekło prześladowań z powodu swojego żydowskiego pochodzenia, podobnie udali się w stronę Wielkiego Jabłka, gdzie szukali lepszego losu dla siebie. Peggy Guggenheim w rozszalałym wojną roku 1942 roku otworzyła w Nowym Yorku galerię sztuki, gdzie trzy lata później zaprezentował się tam Mark Rothko, krzepiony wcześniejszymi rozmowami z Maxem Ernstem. To właśnie wtedy udało się Rothce sprzedać kilka swoich prac, które nie przekraczały nawet tysiąca dolarów. Jakże wspaniałe i budujące uczucie musiało skrywać się za zachmurzoną na co dzień twarzą malarza! Być może dał sobie nadzieję, że za wsparciem i zrozumieniem Guggenheim podążą inni, że jest miejsce dla sztuki tak skomplikowanie prostej! Czy gorsza jest złość niezrozumienia czy żal ignorancji? Rothko musiał przełknąć to drugie. Prasa milczała pomimo, że kilka lat wcześniej okrzyknęła go „Mitomorficznym Abstrakcjonistą”.
Jeżeli Peggy Guggenheim zaopiekowała się surrealistycznymi ekspresjami Rothki, to Betty Parsons ujrzała pływające na powierzchni świadomości malarza kolorowe prostokąty. Toteż rok 1947 okaże się być przełomowy dzięki prężnym działaniom młodej kolekcjonerki. Betty Parsons we własnej galerii zorganizowała Rothce indywidualną wystawę, proponując przy tym, bardzo przedsiębiorczo i odważnie, kontrakt, który opierał się na bardzo prostej zasadzie- wyłączności. Rothko zaakceptował te warunki, dopływając tym samym do pierwszego stałego lądu na oceanie rynku sztuki. Od 1947 roku miał własną galerię, w której mógł eksponować i sprzedawać swoje prace. Mógł także sam swe prace zawieszać, dobierać oświetlenie, regulować odbiór swoich dzieł! Dostał tę swobodę, o jakiej marzył i jakiej jego indywidualność potrzebowała.
Obecność na rynku sztuki Marka Rothki i jego geometrycznych abstrakcji ugruntowało zlecenie, które złożyła Elita, Góra- rodzinę nowojorskich Rockefellerów można nazywać na przeróżne sposoby. Za tysiąc dolarów Rothko sprzedał swoje dzieło żonie Johna D. Rockefellera III. Dziś ta kwota nie wzbudza żadnych emocji, bez względu czy kupuje się sztukę czy towary codziennego użytku. Intrygującym jest natomiast, co ta kobieta dostrzegła w tych płótnach? Czy była to głębia barwnych płaszczyzn? Czy emocjonalność kompozycji? Wciągająca gra światła, a może innowacja? Tym nie mniej intuicji nie można odmówić. W tym samym czasie architekt Philips Johnson zdobywa
od Rothki obraz „Nr 10” i daruje go nowojorskiemu Museum of Modern Art na prośbę samego dyrektora instytucji. Darować to znaczy nie płacić. Za darmo, za nic, „Nr 10” leży samotnie w podziemiach muzealnych magazynów MoMA, gdy na powierzchni panuje zawierucha i burza, w której kotłują się argumenty „za” i „przeciw” takiej sztuce, która pod koniec XX wieku będzie z dumą prezentowana w amerykańskich i europejskich salach muzealnych.
Życiowa hossa
Od lat 50. sytuacja na rynku sztuki dla Marka Rothki polepszała się sukcesywnie. Był coraz bardziej cenionym artystą, był zapraszany do znaczących wystaw i prestiżowych realizacji, jak chociażby wykonanie serii murali dla restauracji Seagram Building w Nowym Jorku. Artysta za wykonane zlecenia otrzymywał coraz wyższe wynagrodzenia, a kolekcjonerzy amerykańscy, jak i europejscy przybywali do pracowni malarza, by zostać „dopasowanym” do jednego z bezimiennych obrazów. Choć na początku swej drogi Mark Rothki dążył w pewien sposób do pokazania siebie i swojej twórczości to ostatecznie zainteresowanie, jakim został obdarzony przerosło go. Chciałoby się ukazać sylwetkę twórcy najsłynniejszych, i najdroższych, prostokątów świata, jako bieg po sukces i uznanie. Onieśmielał i przerażał Rothkę pęd po jego obrazy. Brał udział w wystawach, ale tylko wtedy, gdy miał szansę dla samodzielnego zaaranżowania sal, gdzie będą prezentowane jego dzieła. Pamiętając dobroduszność Betty Parsons i niezależność w dobieraniu światła w jej galerii o taką autonomię walczył w muzealnych galeriach. Wystawiał więc swoje prace, tam, gdzie sam mógł dotrzeć. Sprzeciwiając się osobom kuratorów i historyk sztuki swoich prac nie pozwolił swych prac pokazywać w Europie. To z pewnością tłumaczy zjawisko, dlaczego dzieł tego artysty jest tak mało na starym kontynencie. I dlaczego są tak drogie. Rodzący się w Europie lat 80. mit o Wielkiej Ameryce, Potężnej, Bogatej i Nowoczesnej wpływa na postrzeganie malarstwa Rothki, a tym samym cen jego obrazów osiąganych na aukcjach. A gdzieś między tymi cenami lawiruje
pojęcie smaku kolekcjonera. Ideałem dla Rothki nie był nowobogacki prawnik, czy inwestor, który nie boi się mocnych kolorów na ścianach swojego modnego apartamentu. Rothko poprzez swoje obrazy szukał człowieka, który zrozumiem i jego i przekaz, w którym zatrzymał wszelkie swoje emocje i traumy. W żadnym razie nie było to malarstwo spełnienia i oczyszczenia, a raczej dramatyczny akt twórczy. Nie dziwi więc, że wielkim nieszczęściem dla malarza był „klient” z wysokim poczuciem estetyki. Choć nie da się rozłączyć estetyki od malarstwa, sztuki. Toteż owa życiowa hossa, pasmo uznania i słów pochwały ze strony krytyków czy marszandów powodowały jedynie zamykanie się w sobie artysty, które ostatecznie został zaprzęgnięty do machiny, od której chciał uciec. Paradoksalnie jednak pojawienie się pop-artu i krach sztuki abstrakcyjnej w latach 60. wpędził artystę w nastrój przygnębienia i zamknięcia się w multiformatowych płaszczyznach barwnych. Ze zmiennym więc szczęściem wobec nowoczesnej kolorowej sztuki popularnej Rothko dotrwał do roku 1970, gdy zbudował swą legendę na nowo.
W czym tkwi sekret?
Od końca lat 90. XX wieku ceny obrazów Marka Rothki systematycznie rosną. Dziś jeden sprzedany obraz Rothki to suma rocznego obrotu polskiego rynku sztuki. Fakt, że w maju 2012 roku dom aukcyjny Christie’s sprzedał obraz „Pomarańczowe, czerwone, żółte” z 1961 roku za 86,9 milionów dolarów jest powszechnie znany, a ostatnimi tygodniami wiadomość ta przeżywa swoisty renesans. Stwierdzenie, że Mark Rothko jest aktualnie najdrożej sprzedającym swe dzieła artystą sztuki współczesne jest wręcz nadużywane. Od cen i procesów rynkowych ciekawsze jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie- dlaczego? Odpowiedź na to pytanie zbliżona jest do samego procesu poznawania istoty dzieł Rothki. Jedni dostrzegą jedynie cenę, nieliczni pozostali unikalność obiektu i jednostkowość procesu tworzenia. Istnieje ryzyko, że ta pierwsza grupa zakupi dzieła Marka Rothki i z właściwym sobie snobizmem będzie owe nabytki prezentować w salonach, „bo kolorystyka akurat pasuje”. Istnieje też nadzieja, że multiformy zakupi zbieracz o szerokich horyzontach i progresywnym myśleniu, który zada sobie trud rozumienia. Także, by mieć Marka Rothkę wystarczą pieniądze, lecz by go posiadać i czuć istotny zmysł i empatia.
Mark Rothko to artysta niereprodukowalny i niepodrabialny wbrew obiegowej opinii, że „takie plamy potrafiłoby wykonać nawet dziecko”. Ten, kto tak twierdzi nie widział tych obrazów w rzeczywistości. Nie zanurzył się polem swego widzenia w mnogość odcieni chociażby jednego koloru. Uświadomienie sobie tego niuansu pozwala lepiej zrozumieć pragnienie posiadania tego malarstwa barwnych płaszczyzn na wyłączność. Mark Rothko to człowiek mulitikulturowy. Żyd, Rosjanin, Amerykanin, surrealista, ekspresjonista, abstrakcjonista, filozof, muzyk, pedagog. Malując, był człowiekiem wielu kultur i wielu dziedzin, co z pewnością wpływa na czułą wyobraźnię kolekcjonerów. Rynek sztuki daje im niesamowitą szansę zakupienia do swych zbiorów nie tylko innowacyjnego, niespotykanego nigdy wcześniej i nigdy później, dzieła-konceptu, ale również osobowości, intelektu i legendy twórcy. Bo legenda, jaka wytworzyła się wokół Marka Rothki nie pozostaje bez znaczenia. Nie od dziś wiadomo, że samobójstwa, nałogi i depresje podbijają stawki artystów na aukcjach. Tkwi w tym jednak pewna naturalność potrzeby dotknięcia istoty niezwykłej, nietuzinkowej i tak odmiennej od nas samych. Mark Rothko to w końcu zamknięty rozdział. Nie stworzy już więcej żadnego obrazu. Światu nie przybędzie nawet najmniejsza kompozycja „Bez tytułu”. Zmniejszenie dostępności obrazów poprzez zakupy prywatnych kolekcjonerów i zakupy do kolekcji publicznych powodują dramatyczne kurczenie się spuścizny Marka Rothki dostępnej na rynku sztuki. To tym bardziej nobilituje tandem kupującego- kupowanego. Aż do momentu pęknięcia bańki cenowej, które na nowo przywróci ład i harmonię w świecie, gdzie kapitał niczym rzeki płyną i drążą nowe koryta gustów i smaków bywalców show-roomów.
Materiał chroniony prawem autorskim – wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie prawa w tym Autora i Wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione. Korzystanie z serwisu i zamieszczonych w nim utworów i danych wyłącznie na zasadach określonych w Regulaminie Korzystania z Serwisu. Zapoznaj się z regulaminem.
Paulina Barysz
Portal RynekiSztuka.pl
fot.(góra) Mark Rothko, Nr 15, obraz sprzedany w 2008 roku za 50 milionów dolarów, źródło: christies.com