Jeden obraz z życia konserwatora, czyli jak przywrócono do życia „Pomarańczarkę”?
08.01.2014
Magazyn
Nastał 2014 rok, a ja ilekroć przechodzę muzealnymi korytarzami zatrzymuję się w Galerii Malarstwa XIX wieku i próbuję wskrzesić w wyobraźni lata 80. XIX wieku. Aleksander Gierymski właśnie przystępuje do pracy nad wyjątkowym dziełem. Bohaterką obrazu zostaje staruszka, uliczna handlarka, przekupka, którą artysta ustawił opartą plecami o balustradę na tle zamglonej, odległej panoramy Warszawy w rejonie Uniwersytetu Warszawskiego, z charakterystycznymi wieżami kościoła Świętego Krzyża oraz bryłą Pałacu Kazimierzowskiego. Kobieta, zajęta robieniem na drutach, ma przewieszone dwa wiklinowe kosze, a w nich pomarańcze. Aleksander Gierymski był niezwykle ekspresyjnym twórcą i często niszczył swe dzieła. Był krytyczny wobec siebie i swojego talentu malarskiego. Starej żydówki z koszem cytrusów nie zniszczył… Był z niej zadowolony? Miała wyznaczoną misję przeżycia własnej odysei i czarowania widzów?
Droga Aleją Jerozolimską
Aleksander Gierymski zmarł w 1901 roku, a Żydówka z pomarańczami przeszła na własność rodziny Szlenkierów. Ta w 1902 roku wystawiła obraz na pośmiertnej wystawie artysty w warszawskiej Zachęcie. Pomarańczarka mogłaby pozostać w rękach prywatnych kolekcjonerów, ale z niepoznanych przyczyn trafiła do stołecznego antykwariatu. W 1928 roku została zakupiona w antykwariacie warszawskim „Dom Sztuki” do Muzeum Narodowego w Warszawie za sumę 9250 złotych. Ta stara i niepozorna handlarka zmieniła adres na prestiżową lokalizację, która gromadzi do dziś narodowy przybytek artystyczny- najpierw był to gmach Muzeum Narodowego przy ulicy Podwale 15 i Sala Gierymskich, a od 1938 roku nowopowstały gmach Muzeum w Alei Jerozolimskiej, bo tak brzmiała wtedy nazwa tej słynnej stołecznej ulicy. „Staruszkę” spotkał tam wielki zaszczyt, ponieważ znalazła się w doborowym towarzystwie swych malarskich braci i sióstr, dzieci jednego ojca, Aleksandra Gierymskiego, którego monograficzna wystawa zainaugurowała działanie Muzeum w długo wyczekanym budynku przeznaczenia. Do 1939 roku czas w Galerii Malarstwa Polskiego płynął spokojnie i niespiesznie…
Czas szczęśliwej ekspozycji skończył się wraz z wybuchem II Wojny Światowej. Gmach Muzeum Narodowego w czasie oblężenia stolicy był narażony na wiele niebezpieczeństw. Żołnierze hitlerowskiej armii plądrowali galerie i muzealne piwnice, poszukując najcenniejszych eksponatów. Te, które ich zdaniem nie reprezentowały żadnej wartości artystycznej, niszczyli bez rozmysłu. Sam budynek MNW został uszkodzony w dwóch miejscach, ale zbiory malarstwa „fizycznie” jeszcze nie ucierpiały. Pod koniec sierpnia 1939 roku najcenniejsze zabytki z galerii Muzeum Narodowego zostały spakowane do skrzyń. Pomarańczarkę wraz z dwunastoma innymi obrazami zapakowano do skrzyni „MP 11” i zniesiono do piwnic muzealnych. W początkach listopada 1939 roku przedstawiciele Urzędu Pełnomocnika Specjalnego dla sporządzenia spisu i zabezpieczenia dzieł sztuki i zabytków kultury rozpoczęli w Muzeum czynności polegające na sprawdzeniu zbiorów muzealnych znajdujących się na miejscu. Skrzynie z obrazami artystów polskich, a wśród nich musiała znaleźć się skrzynia z Żydówką z pomarańczami, pozostały w Muzeum. Natomiast pakunki zawierające między innymi malarstwo obce, sztukę zdobniczą i średniowieczną oraz numizmatykę zostały potajemnie wywiezione w listopadzie i grudniu 1939 roku do Krakowa, celem ratowania ich przed inwazją okupanta.
Ogromną przezornością w całej zawierusze wojennej, która dotknęła muzealnictwo całej Europy, wykazał się prof. Stanisław Lorentz, wieloletni dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie. Działania profesora uratowały wiele dzieł zbiorów Muzeum przed grabieżą, a te które zostały brutalnie skradzione, wcześniej rozmyślnie i rzetelnie zostały przez niego opisane i skatalogowane. Stanisław Lorentz prowadził podczas powstania warszawskiego kronikę, w której znalazł się zapis z 9 października 1944 roku, dotyczący grabieży dokonanej przez Obersturmführera Arnhardta. Nie ma tam informacji ani o Pomarańczarce, ani o skrzyni „MP 11”, ale ten dzień mógł być apokalipsą dla skrzyń ukrytych w podziemiach muzeum, gdzie schronienie otrzymała swego czasu także „staruszka”.
Igła w stogu siana
W 1945 roku, gdy liczono straty wojenne, także na polu sztuki, Żydówkę z pomarańczami Aleksandra Gierymskiego umieszczono na liście dzieł straconych lub zaginionych podczas wojny. I od tego czasu była bezskutecznie poszukiwana. Nadzieje wypaliły się dość szybko, bo już pod koniec lat 50. muzealnicy uznali, że przedstawienie Żydówki zostało stracone bezpowrotnie, zapewne zniszczone wynikiem gwałtownych grabieży, bądź trafiła w niewłaściwe ręce i spotkała ją zagłada… Te pesymistyczne wizje zaczęły rozwiewać się dopiero w 2010 roku, gdy z Niemiec do warszawskiego muzeum dotarła informacja o pojawieniu się obrazu Gierymskiego na aukcji domu aukcyjnego Kunst & Auktionhause Eva Aldag w Buxtehude. Hipoteza, że nikt w Niemczech nie wiedział z czym tak naprawdę miano do czynienia potwierdza opis katalogowy, gdzie ze znakiem zapytania przypisano autorstwo dzieła Aleksandrowi Gierymskiemu. Zaskakująca była także cena wywoławcza… Wynosiła zaledwie 4,4 tys. euro! Informacja ta była dla Muzeum Narodowego nie tyle ekscytująca, co wzbudzająca podejrzenie. Gdy mamy do czynienia z sytuacją, gdy na rynku sztuki nagle pojawia się dzieło ważne, wartościowe, poszukiwane od dawna, zawsze pojawiają się podejrzenia o fałszerstwo, gdy ktoś może zechcieć nikczemnie wykorzystać dla własnych zysków tęsknotę i pragnienie odnalezienia zguby.
Jak pisał w owym czasie (2011 rok) redaktor Gazety Wyborczej, Włodzimierz Kalicki:
„Gdyby tzw. Pomarańczarka znalazła się w handlu legalnie, nie mogłaby kosztować mniej niż 1,5 mln zł. I to tylko dlatego, że na rynku sztuki panuje dotkliwa dekoniunktura. W dobrych czasach trudno sobie wyobrazić licytację, która nie skończyłaby się w okolicach 2 mln zł. Prawdopodobnie nawet jako dzieło zrabowane, którego przetrzymywanie i odsprzedaż są nielegalne, jest warta na rynku od 500 tys. do 800 tys. zł”.
W tym przypadku opcja ta nie mogła mieć miejsca, gdyż w niemieckim domu aukcyjnym nie znano proweniencji obrazu, a pracownicy również nie byli pewni jego autorstwa. Niemieccy marszandzi z prowincjonalnego domu aukcyjnego nie wiedzieli nawet, co sprzedają… Wyjaśnili jedynie, że babcia obecnej właścicielki oferowanego obrazu w 1948 roku wyszła za mąż za przemysłowca i kolekcjonera dzieł sztuki z Düsseldorfu, który był jego właścicielem. Od tego czasu dzieło pozostawało w rękach kolejnych spadkobierców.
W efekcie ta śmiesznie niska cena sprowadziła na dzieło ogromne zainteresowanie polskich kolekcjonerów oraz dziennikarzy. Ową sensacyjną wiadomość z Buxtehude wysłano do MNW i na podstawie kolorowej reprodukcji dzieła oraz fotografii z fragmentem obejmującym sygnaturę, muzealnicy dokonali porównania z archiwalną czarno-białą dokumentacją fotograficzną obrazu. Porównanie potwierdziło, że znalezisko jest niczym innym, jak utraconym w czasie II wojny światowej dziełem Aleksandra Gierymskiego! Sprawdzano nawet zatopione włosia pędzla w warstwie malarskiej, aby przekonać się w pełni, iż dzieło wyszło spod ręki właśnie tego artysty. Jeszcze tego samego dnia rozpoczęto obowiązkowe dla obu stron procedury prawne, a informacja o odnalezieniu straty wojennej została przekazana do Departamentu Dziedzictwa Kulturowego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Lecz na samym początku akcji odzyskiwania dzieła pojawił się poważny problem- ponieważ od ponad sześćdziesięciu lat obraz znajdował się w rękach prywatnych, czyli „według prawa niemieckiego został skutecznie nabyty, względnie uległ zasiedzeniu”, więc konieczne okazały się negocjacje z posiadaczami obrazu, a powrót Pomarańczarki do ojczyzny wcale nie był jeszcze tak oczywisty.
Dwie bohaterki
Negocjacje zakończyły się sukcesem i 15 lipca 2011 roku Żydówka z pomarańczami wróciła do Muzeum Narodowego w Warszawie. Ale wcale nie była cała i zdrowa…
[vsw id=”cK3tDNlOVts” source=”youtube” width=”650″ height=”450″ autoplay=”no”]
Po euforii szczęśliwego powrotu przyszedł czas na ciężką pracę, która trwać miała niemal nieprzerwanie przez 14 miesięcy. Tego niezwykle trudnego zadania konserwacji podjęła się Anna Lewandowska, konserwatorka z Pracowni Malarstwa na Płótnie Muzeum Narodowego. Druga, po Żydówce z pomarańczami, najważniejsza i najdzielniejsza bohaterka tej historii.
Jak sama mówiła:
„Praca nad obrazem była niełatwa z wielu względów, przede wszystkim związanych ze zniszczeniami, które powstały podczas jego konserwacji po wojnie. Obraz naklejono wtedy na drewnianą sklejkę”.
„Konserwacja składała się z ośmiu etapów. W pierwszej kolejności przeprowadzono badania rozpoznawcze oraz precyzyjnie udokumentowano stan obrazu. Następnie zebrano komisję konserwatorską, która przedyskutowała zaproponowany program prac. W dalszej kolejności obraz wzmocniono i usunięto wtórne podobrazie, na które został naklejony po II wojnie światowej. Lico oczyszczono z przemalowań, retuszów oraz wosku wypełniającego ubytki. Obraz został scalony strukturalnie, a płótno wzmocnione dublażem. Miejsca ubytków precyzyjnie wypełniono kitem o odpowiednio dobranej fakturze, a następnie założono retusz naśladowczy. Zwieńczeniem pracy było położenie werniksu”.
(źródło: materiały prasowe MNW, Blog konserwatorów Muzeum Narodowego w Warszawie)
Obraz był niezwykle zniszczony. Spłaszczone powierzchnie warstwy malarskiej rozsiane po całym licu obrazu mogły świadczyć, iż został on poddany dużemu i równomiernemu naciskowi. Anna Lewandowska tłumaczyła, że może było to wynikiem przyklejenia płótna na sklejkę za pomocą kleju i włożeniem go, być może, do prasy introligatorskiej, która wywołałaby ów nacisk. Z tego też powodu oraz zapewne złych warunków dotychczasowego przechowywania obraz pokryty był licznymi ubytkami, deformacjami, wykruszeniami, pęcherzami, a w partii tła widoczne były liczne przemalowania.
„Niemal 60% powierzchni warstwy malarskiej uległo w mniejszym lub większym stopniu sile pędzla introligatora, który wykonywał powojenną konserwację. „Uległo”, ponieważ ta praca pędzlem, acz niebywale skuteczna, pozbawiona była wszelkich przejawów precyzji, finezji, czy zwykłej dokładności w doborze koloru. Innymi słowy – obraz został przemalowany po tak zwanej formie (czyli bez zmiany kompozycji). Dlaczego konserwator to zrobił? Żeby ukryć liczne uszkodzenia. No i po coś jeszcze… Na licu, a szczególnie w partii nieba, było bardzo dużo drobnych wykruszeń warstwy malarskiej, której sam był niestety sprawcą. Naklejenie obrazu na sklejkę nie rozwiązało problemu „nietrzymania się” farby, która nadal odpryskiwała. Zastosowanie farby olejnej o zbliżonym „niebkowym” kolorze nie tylko ukryło te wykruszenia, ale jednocześnie skleiło kruchą warstwę malarską.”
„Położenie werniksu to dla mnie zawsze piękny, choć niełatwy moment. Zmienia się radykalnie optyka obrazu. Nabiera on głębi koloru, powietrza, staje się przestrzenny. Nazywam tę chwilę budzeniem motyla. To bardzo przyjemne. A teraz już retusz – oczywiście, tylko w miejscach ubytków farby. Wybrałam retusz naśladowczy.”
„Obraz dostał nową, ale starą ramę. (…) Znaleźliśmy podobną w stylu do oryginalnej (znanej z fotografii archiwalnej) w magazynie. Koleżanka zrobiła jej konserwację. Teraz mamy już komplet. Jak wygląda – zobaczycie i ocenicie sami.”
(źródło: Blog konserwatorów Muzeum Narodowego w Warszawie, autorką tych słów jest Anna Lewandowska)
Błękitne niebo galerii
Konserwacja zakończyła się wielkim sukcesem i poczuciem ulgi… Wyleczono obraz ze wszystkich dolegliwości, zdjęto przemalowania i dawne retusze. Lecz pozostał jeden świadek wydarzeń z przeszłości! To fragment lewego dolnego rogu dzieła, gdzie widnieje sygnatura artysty. Tę część pozostawiono ze „zdobytymi” w przeszłości przemalowaniami, aby obraz mógł sam opowiedzieć własne przeżycie i zawiłą historię…
A jak maluje się przyszłość? Dnia 20 marca 2014 roku odbędzie się w Muzeum Narodowym wernisaż bogatej wystawy monograficznej twórczości Aleksandra Gierymskiego. Będzie to symboliczny powrót po 76 latach do spuścizny malarza w gmachu Muzeum, powrót do postaci, która była bohaterem pierwszej wystawy monograficznej w nowo otwartym gmachu Muzeum w 1938 roku.
Jakie jest moje noworoczne życzenie? Pragnę, by Żydówka z pomarańczami była nie tylko moim ulubionym obrazem. By nie tylko moje oczy rozświetlała nowo odzyskanym blaskiem. Życzę sobie i jej, by zagościła równie mocno w naszej świadomości, jak inne osławione dzieła Muzeum Narodowego. Chciałabym, by zbliżająca się wystawa otworzyła nam na nowo oczy w stronę dzieł Aleksandra Gierymskiego i jego osobowości. A oczy szeroko otwarte przydadzą nam się, gdy wypatrywać będziemy kolejnych dzieł straconych, a cudownie odzyskanych.
Paulina Barysz
Portal Rynek i Sztuka