Zwiedzający, przemierzając muzealne galerie, często zdają się przemykać kolejne sale nie obdarzając dzieł sztuki należną im uwagą. Niektórym gościom muzeów towarzyszy natomiast pewne odczucie, jakby wszystkie malowane oczy wodziły za nimi swoim malowanym wzorkiem. Podzielam to intrygujące, choć nierealne doświadczenie. Ilekroć zwiedzam galerie portretów czuję na sobie te egzaltowane spojrzenia, każde z osobna mocniej pragnące mojego zainteresowania. Dawno temu chłodne oczy weneckiego admirała przykuły moją uwagę na dłużej…
Tajemnice portretu admirała
Rzecz o portrecie weneckiego admirała autorstwa Jacopo Robustiego zwanego Tintoretto, jednego z głównych przedstawicieli szkoły weneckiej XVI wieku. Portret brodatego admirała trafił do zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie w 1935 roku tuż przed śmiercią Jana Popławskiego. Kolekcjoner sprzedał swoje zbiory miastu stołecznemu, a Warszawa przekazała je w depozyt muzeum.
Po przeczekaniu w drewnianych skrzyniach wojennej zawieruchy postać z obrazu mogła wreszcie opowiedzieć nieco więcej o sobie. Jednakże morski wojak ani myślał przedstawiać się z imienia i nazwiska! Rosły, starszy mężczyzna dzięki farbom malarza, jawi się w majestatycznej ciemnej zbroi, a skryte za jego plecami okno uchyla nam widoku bitwy morskiej na wodach weneckiej laguny. Zatem nasz anonimowy wenecko-warszawski brodaty starzec, surowy i powściągliwy jak na wojskowego przystało, reprezentacyjnie wypełnia po brzegi kompozycję, bezczelnie rozpierając płótno i ramy swoją godną osobą. Wydaje się być naprawdę potężny, choć wymiary zamówionego portretu porównać można do wymiaru średniej wielkości telewizora. Tymczasem spod brody wyłania się pewien nieoczekiwany detal…
Portret weneckiego admirała ma pewnego rodzaju budowę szkatułkową. Przy pierwszym spojrzeniu portret zdaje się być niemalże monochromatycznym wyobrażeniem stworzonym według kanonu XVI-wiecznej sztuki portretowej. Jednak zauważyć można, również w warunkach codziennej ekspozycji, że powierzchnia malarska posiada liczne spękania, głębokie krakelury i przetarcia. To one uchylają rąbka tajemnicy. Są szczeliną, w którą można wejrzeć i dostrzec, że pod wierzchnią warstwą malarską kryje się kilka „dodatków”.
Przyjrzyjcie się dokładnie głowie portretowanego, ponieważ tuż pod jego brodą widoczny jest zarys białego kołnierzyka. Spod szerokiej siwej brody przenika na światło dzienne krótka i spiczasta bródka. Im bardziej zbliżamy się do obrazu tym wymowniej zaczynają zerkać na nas oczy, lecz jest ich aż dwie pary! Wokół całej głowy admirała niczym aureola świętego roztacza się poświata obszernego nakrycia głowy, czyżby beretu? Również przy prawym ramieniu dostrzec można przebijające się na powierzchnię podrysowanie części garderoby zupełnie odmiennej od ciężkiej zbroi.
Odkrycia reflektogramu
Co zatem ma pomyśleć zagubiony gość muzeum? Ktoś coś podrobił, zepsuł, przemalował? Jeszcze przed 1996 rokiem Portret weneckiego admirała spowijał mrok nie do przebrnięcia. Powierzchnia obrazu pokryta była wiekowym brudem. Pod tym mrokiem rozumiemy także grubą warstwę ciemnego werniksu, który – przez lata ciemniejąc –skutecznie ukrywał to, co było spod spodem. Gruntowana konserwacja i badania warstw malarskich wyłoniły na światło dzienne zapomnianego przez czas młodzieńca, który dzieli płótno wraz z admirałem. Pod podobizną wojskowego był jeszcze jeden portret! Młodzieniec okazał się być niezmiernie urokliwą postacią ubraną w obszerny płaszcz z białą koszulą pod spodem i beretem na głowie. Takie odkrycie było możliwe dzięki badaniu między innymi reflektogramem w podczerwieni. Zaistniałą sytuację można fachowym językiem określić jako odkrycie kompozycji pierwotnej, która została przykryta kompozycją wtórną, w tym przypadku realistycznym portretem dostojnego starca.
Pozostaje ostatnie pytanie – kto jest autorem tej nieoczekiwanej zmiany miejsc? Jacopo Robusti zwany Tintoretto, urodzony w 1518 roku rdzenny Wenecjanin. Swój przydomek zawdzięcza profesji swego ojca – jako syn farbiarza został przezwany po prostu farbiarczykiem – Tintorettem. Być może to w pracowni ojca przyszły mistrz malarstwa weneckiego zapoznał się z tajnikami mocy kolorów i ich mieszania, gdy przyglądał się żmudnemu procesowi barwienia tkanin przybyłych aż z Dalekiego Wschodu do pracowni ojca. Tintoretto malował dużo i monumentalnie. Tworzył sceny historyczne, mitologiczne, ilustrował wydarzenia biblijne, opowieści ewangeliczne z lekką dozą wątków obyczajowych ówczesnej mu Serenissimy. Był „Farbiarczykiem” i jakby „Jubilerem” zarazem, bo dzieła te odznaczają się niezwykłą dbałością o detal, a te wręcz kradną niekiedy całą wymowę kompozycji. Cykle Robustiego cieszyły oczy wiernych w dziesiątkach kościołów, budowały ego patrycjuszy pałacu dożów. Zaspokajał też pragnienia możnych, malując dzieła o tematyce mitologicznej – Tintoretto tworzył między innymi dla cesarza Rudolfa II oraz na zlecenie Filipa II, którego patronat odziedziczył w spadku po Tycjanie.
Tycjan… Niedościgniony wzór, mistrz i przyjaciel
Tycjan… Niedościgniony wzór, mistrz i przyjaciel. Tintoretto pragnął być Tycjanem. Chciał uszczknąć coś dla siebie z jego obrazów o skomplikowanym świetle, tak dynamicznych i ekspresyjnych. Sen się ziścił, gdy w latach 50. XVI wieku Tycjan, malarz utrwalający twarze niemalże całej Wenecji, odszedł od formuły portretu. Zatem nadszedł czas, by od tej pory osobistości weneckiej laguny przeglądały się w płótnach pędzla Tintoretta. Jacopo przejął w pewien sposób manierę Tycjana, zarówno z powodu urody portretów Tycjanowskich, jak i z uwagi na… ekonomię! Skoro Tycjan, malując w ten sposób, zaszedł na szczyt, to czemu rezygnować z rozwiązań, które się podobają, a zarazem i opłacają? I Farbiarczyk dodał także coś od siebie… Szybkość! Jego kilkuosobowy warsztat przyjmował mnóstwo zamówień- na portrety, na sceny religijne, mitologiczne. Praca wrzała, umowy były spisywane, kwoty negocjowane. A niska cena zachęcała i napędzała klientów. Lecz jak z tym zdążyć? Poprosić o pomoc! Kogo? Może córkę…
Najstarsza córka Tintoretta, Marietta, odgrywała niemałą rolę w życiu ojca i życiu jego malarskiej pracowni. Miała ogromny talent malarski i niewykluczone, że często wspomagała ojcu w realizacji zamówień. Jednak czas poskąpił nam wiedzy na temat jej życia i twórczości…
Portret „2 w 1”
Należy na koniec zapytać, czemu w warszawskim muzeum widzimy portret „2 w 1”? Znany ze swej szybkości Tintoretto być może w pewnym momencie porzucił malowanie portretu młodzieńca na rzecz podobizny admirała. Czas jest cenny i by go nie tracić na przygotowanie kolejnego płótna i jego gruntowanie malarz wykorzystał już przygotowane podobrazie z niewielkim „bonusem” w postaci podrysowania poprzedniego portretu. Może inwestycja we własny portret okazała się dla młodzieńca nazbyt kosztowna? Może ślad po młodzieńcu zaginął? Może zamówienie od admirała było bardziej naglące i bardziej opłacalne? To są historie, których żadna krakelura, żaden reflektogram nie są w stanie nam opowiedzieć…
Przedwczesna tragiczna śmierć Marietty w 1590 roku pogrążyła malarza w rozpaczy. Podupadł na zdrowiu, jego werwa zmalała. W 1594 roku spisał testament a już 31 maja tegoż roku zmarł na dżumę po wykańczającej gorączce. Pochowano go obok ukochanej córki w kościele Santa Maria dell’ Orto , w kaplicy po prawej stronie prezbiterium.
Pamięć o nonszalanckim i bardzo utalentowanym Robustim przetrwała do naszych czasów. Rok 1995 ogłoszony był we Włoszech rokiem Tintoretta! Do Wenecji przybyły tłumy turystów, aby podążać specjalnie wytyczonymi szlakami turystycznymi, prowadzącymi do miejsc, w których Tintoretto żył i pracował. Niebywałą atrakcją był fakt, iż po 35 miejscach związanych z Tintorettem oprowadzał sobowtór malarza! Była to iście nieoczekiwana zmiana miejsc niczym w portrecie wiszącym na ścianie galerii Portretu Europejskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Paulina Barysz
Portal Rynek i Sztuka