szukaj w portalu Rynek i Sztuka MENU
Galeria Stalowa „Fragments of Reality” Bożenna Biskupska

Co kryje się pod maską Fang

26.06.2015

Magazyn

Między portfelami bankierów z Nigerii, nowojorskimi aukcjami, plemieniem Fang i paryskimi obrazami Matisse’a, da się, wbrew pozorom, wykazać  bliską zależność. Polem, na którym rozwiązać można zagadkę, jest światowy rynek sztuki, a kluczem – maska, która na początku XX wieku trafiła do Europy z Gabonu. 

Można śmiało powiedzieć, że obrazy impresjonistów są na ogół przez odbiorców na tyle lubiane, że akceptujemy je nawet w formie wątpliwie muzealnej jakości plakatów. Równie niewielkie wątpliwości budzi też stwierdzenie, że pomimo osobliwej techniki małych kolorowych plamek, nie są to prace, na których nie widać, co zostało przedstawione. Kształty bywają czasem trochę rozmyte, ale zazwyczaj nie musimy się zastanawiać, czy ta tajemnicza bryła to mała dziewczynka, stacja kolejowa czy kępa kwiatów… Impresjonizm można więc nazwać ostatnim starym nurtem, który poprzedził nowoczesność – ogrody Moneta, uliczki Pissarra i altanki Renoira czytamy przecież bardzo podobnie, jak dawne portrety czy dworskie sceny rodzajowe, a nawet łatwiej, bo nie trzeba doszukiwać się w nich dodatkowych symboli.

Zupełnie inaczej za to czytamy abstrakcję – o ile w ogóle, bo trudno sobie wyobrazić tłumy skupione nagle w ciasnym wianuszku, który otacza obraz z jednym zielonym kwadratem. Grunt tak grząski omijamy raczej szeroko i szybko, byle tylko dojść w niekończącym się muzeum do znanego z albumu Moneta i, jak ochroniarz spuści wzrok na zegarek, zrobić nenufarom zdjęcie.

Wbrew pozorom, abstrakcja jest od tego wszystkiego jeszcze prostsza, bo często nie wymaga od nas nawet tego, żebyśmy zastanawiali się nad czymkolwiek – bardziej wymaga za to odczuć, a w niektórych przypadkach również niezmęczonych oczu. Kiedy więc nasze świeże spojrzenie, wypatrujące w końcu sali weneckich gondolek w zachodzącym słońcu, natrafi przypadkiem na płótno, które nie ma nic do zaoferowania poza zielonym kwadratem, może, bez uszczerbku dla zdrowia, na moment się na nim zatrzymać. W obliczu takiego kwadratu, albo innej nieczytelnej kompozycji plam, trzeba się po prostu trochę oddalić i pozwolić, żeby optyczne efekty zaczęły na nas działać.

Pablo Picasso, Portret, źródło: materiały prasowe

Pablo Picasso, Portret, źródło: materiały prasowe

Oczywiście, nie w każdym typie abstrakcji chodzi tylko o to, ale można ogólnie przyjąć, że wielkie płaszczyzny kolorów powinny działać przede wszystkim na nasze emocje, a nie prowokować nas do odgadywania słabo czytelnych historii. Jeśli jednak zamiast odczuć obraz, czujemy, że nie jesteśmy na taki rodzaj doznań jeszcze gotowi, możemy wrócić się do muzealnej sali, w której wisi coś pomiędzy nenufarami, a zielonym kwadratem – klucz do zagadki, czyli etap, od którego nowoczesność się zaczęła. 

Stwierdzenie, że najwytworniejsze nurty europejskiej sztuki zrodziły się właśnie w Europie jest dla europejczyków jednym z filarów logicznego myślenia o kulturze. Trudno oczekiwać więc, że jest błędne, ale z drugiej strony niedopatrzeniem byłoby pominięcie faktu, że niektóre z naszych głównych trendów miały dalekie i prawdziwie dzikie, pogańsko-ludowe inspiracje.

Na początku ubiegłego wieku na przykład, kiedy wśród najbardziej znanych współcześnie malarzy rodziły się pierwsze pomysły na trochę bardziej połamane i kanciaste kształty niż modelki miały w rzeczywistości, poszukiwania koncentrowały się daleko poza Starym Kontynentem. Artyści znudzili się już w pewnym sensie codziennością paryskich bulwarów i wiejskimi plenerami innych części Francji i zaczęli próbować odwoływać się do jakiegoś pierwotnego źródła. Rytuały nieznanych ludów, bóstwa z kompletnie innych cywilizacji, ostrolistna roślinność i ogólna ostrość kolorów – taki fantazyjny zestaw leżał właśnie u podłoża większości z tego, co dzisiaj nazywamy przełomową nowoczesnością.

Na początku łamania formy ofiarą padły co prawda nie tyle modelki, co obiekty takie jak butelki, owoce czy skrzypce. Pierwsze tzw. kubistyczne kompozycje, na których ten sam przedmiot przedstawiany był jakby z kilku stron na raz, nie miały jeszcze związku z żadną pradawną ani obcą kulturą. Fascynacja rozwinęła się jednak dosyć szybko i równie szybko malować zaczęto w ten graniasty sposób ludzi, często kompletnie nagich i zakomponowanych w różnych trójkątnych zaroślach albo kąpiących się w jakiejś dzikiej, bo z pewnością nie francuskiej, ani nie niemieckiej, scenerii.

W albumach o malarzach, których lubimy chyba podobnie jak impresjonistów, znaleźć możemy pochodzące z tego okresu czarno-białe fotografie z mniej lub bardziej istotnych momentów życia Matisse’a czy Picassa. Na jednym, hiszpański autor słynnych geometrycznych załamań siedzi na krześle goszczony przez niemieckiego kolekcjonera, a na ścianie za nimi wisi wyglądająca na drewnianą, podłużna maska. Nie byłoby w tym elemencie wystroju nic specjalnego, gdyby nie to, że owa afrykańska dekoracja wpadła w ręce Picassa właśnie w momencie, kiedy nosy postaci zaczynały się wydłużać, usta przypominały coraz bardziej krótkie kreski, a brwi układały się w charakterystyczny abstrakcyjny zarys…

Wiedząc, jak wyglądała na tym zdjęciu maska, trudno byłoby zgadnąć, czy to już opis malarstwa Picassa, czy jeszcze opis plemiennej pamiątki, którą kolekcjoner powiesił na ścianie. Śledztwo, w którym tropione byłyby typowe picassowskie kreski zakończyłoby się więc w Gabonie, a dokładnie wśród nieświadomych wtedy niczego mieszkańców plemienia Fang. Rozpracowanie pochodzenia pojedynczej maski nie daje jeszcze mocnego wytłumaczenia dla całej współczesnej kultury, ale kiedy poprzeglądamy podobne albumy o życiu innych malarzy, z pewnością zauważymy też podobne rekwizyty. Poza maskami z drewna natrafić można chociażby na pióropusze czy podróżnicze fotografie, a nawet na zdjęcia czarnoskórych modeli pozujących w pracowniach oddalonych od Afryki o dobrych kilkanaście godzin lotu.

Przechadzając się po muzeum w poszukiwaniu Moneta, warto w tym detektywistycznym duchu spojrzeć chociażby na przyjemnie dekoracyjne obrazy wspomnianego już Henri’ego Matisse’a. Poza słynnymi niebieskimi sylwetkami, reprodukowanymi już chyba nawet przez popularniejszy od impresjonistów szwedzki sklep z meblami, malarz miał w repertuarze między innymi odrealnione pokoiki w jednym kolorze albo niekoniecznie korzystne dla modeli portrety. Zakładając, że żona znanego artysty nie miała karnacji zbliżonej odcieniem do wysychającego betonu, ani oczu, które włącznie z białkami byłyby całe czarne, portret pani Matisse, to jednocześnie z dużym prawdopodobieństwem trochę portret afrykańskiej maski. Zagraniczne muzea, szczególnie te francuskie, są w związku z tym pełne plemiennych tropów, podobnie z resztą, jak tamtejsze prężnie działające domy aukcyjne.

Opowieść o powolnym przejściu od paryskich bulwarów i nenufarów do abstrakcyjnego zielonego kwadratu nie mogłaby się jednak skończyć bez udziału zapowiedzianych na początku bankierów z Nigerii, którzy ochoczo licytują tajemnicze obiekty w Nowym Jorku.

Światowe katalogi aukcyjne oferują coraz częściej wartą miliony dolarów sztukę afrykańską – od masek plemienia Fang i innych chętnie podrabianych tradycyjnych figurek, po prace artystów kompletnie współczesnych.

„Nową mapę świata” zlicytowano w domu aukcyjnym Bonhams około trzy lata temu, a jej cena wyniosła wtedy równowartość 3 mln zł. Przypominającą sporych rozmiarów dywan pracę utkano z miedzianych drucików i aluminiowych kapsli – czego moglibyśmy domyślić się od razu, gdybyśmy wiedzieli jaki styl ma chyba najbardziej znany współczesny rzeźbiarz Ghany. Głównymi klientami takich licytacji są przedstawiciele zamożnej finansjery z Nigerii, ale coraz częstsze są też zakupy kolekcjonerów ze Wschodu i z Zachodu.

Przyglądając się temu, ile o dzisiejszej twórczości z Gabonu czy z Ghany nam wiadomo, można dojść do wniosku, że mamy takie samo mgliste pojęcie o dalekich ludach, jakie w swoich młodych czasach mieli europejscy malarze zaczynający kubizm. Na kolejny wielki przełom inspirowany Afryką trochę już jednak za późno – trudno wyobrazić sobie przecież, że któryś z lokalnych artystów zacznie się przez resztę twórczości wzorować na osobliwym dywanie z kapsli, a internetowej wyszukiwarce nie uda się rozszyfrować tej inspiracji przez kolejnych sto kilka lat…

Weronika Aleksandra Kosmala – absolwentka International Business SGH i Historii Sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Analityk finansowy Górnośląskiego Towarzystwa Finansowego GTF Sp. z.o.o.

Fot. (góra), Maska Hang, źródło: materiały prasowe

źródło: materiały  prasowe 

LOGO RiSi

 

szukaj wpisów które mogą Cię jeszcze zainteresować:

Dodaj komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Magazyn

Kursy online

Odwiedź sklep Rynku i Sztuki

Zobacz nasze kursy Zobacz konsultacje dla artystów

Zapisz się do naszego newslettera

Zapisując się na newsletter zgadzasz się z regulaminem portalu rynekisztuka.pl Administratorem danych osobowych jest Media&Work Agencja Komunikacji Medialnej (ul. Buforowa 4e, p. 1, p-2-5, 52-131 Wrocław). Podanie danych jest dobrowolne. Zgoda na otrzymywanie informacji handlowych może zostać wycofana w każdym czasie. Więcej informacji na temat danych osobowych znajduje się w Polityce prywatności.