W międzynarodowym obiegu sztuki, tak samo jak wśród aktorów czy sportowców, ścisła grupa najbardziej majętnych postaci zdominowała znaczną część rynku. Pragniemy zaprezentować Państwu listę 25 artystów sztuki powojennej i współczesnej, którzy w pierwszej połowie 2017 roku wygenerowali niemal połowę przychodu na rynku sztuki.
Wspomniana elitarna grupa w okresie od stycznia do czerwca bieżącego roku „zarobiła” 1.2 mld dol., co stanowi 44.6% światowego zysku równego 2.7 mld dol. Można więc zaobserwować tendencję do zacieśniania się rynku na szczycie – majętni kolekcjonerzy najchętniej inwestują w artystów o znanym nazwisku, którzy osiągnęli już sukces w branży. Jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że zyski tych 25 artystów są równoważne z wartością prac tysięcy innych twórców, dopiero wtedy zrozumiemy jak bardzo rynek sztuki został zmonopolizowany.
We wspomnianym monopolu nie chodzi jednak tylko o kwestie finansowe. Jeśli dokładnie przeanalizujemy listę nazwisk, dostrzeżemy zaskakujące fakty. Jak nietrudno się domyślić, zdecydowana większość to biali mężczyźni. W tym 13 z nich jest Amerykanami. W tegorocznym spisie (podobnie jak w latach 2007 i 2016) figurują jedynie dwie kobiety – Agnes Martin i Yayoi Kusama. Liczba Afroamerykanów również nie jest wysoka – w czołówce utrzymuje się dzielnie tylko Jean-Michel Basquiat.
Czynnikiem różniącym artystów od siebie jest styl. Przeważnie każdy z nich jest bardzo charakterystyczny i niemożliwy do pomylenia z kimkolwiek innym. Warunkuje to fakt, że wielu kolekcjonerów lubi chwalić się nowymi nabytkami. Zależy im na tym, żeby ich goście, znajomi, klienci od razu wiedzieli z czyją pracą mają do czynienia.
W tym roku różnica między dwiema frakcjami jest jeszcze mniejsza niż w roku ubiegłym, kiedy to 25-osobowa grupa generowała 37,4% przychodu. Rozbieżność między ostatnim badaniem a rokiem 2016 wynosi co prawda ponad 7%, ale proporcja nadal jest zadziwiająca. Jednak rynek sztuki nie zawsze przedstawiał ten sam model. Jeszcze w latach 80. XX wieku największą popularnością cieszyły się prace nabywane bezpośrednio od młodych artystów. Najchętniej kupowano dzieła Jeffa Koonsa, Cindy Sherman i Gerharda Richtera. Pogoń za ikonami minionych epok nie była w modzie, stawiano na świeżość i wspieranie współczesnych twórców. Obecnie większość „najdroższych” artystów od dawna nie żyje.
Co się zmieniło? Po kryzysach finansowych w roku 2000 i 2008 rynek sztuki przeżył załamanie. Znacznie zmieniła się tendencja najchętniej kupowanych twórców. Dużo bezpieczniejszymi zakupami byli artyści o wyrobionym nazwisku. Ich renoma dawała kolekcjonerom pewność zysku nawet w tak kryzysowych momentach. Nikt nie chciał inwestować w młodą sztukę, która mogła okazać się trudna do sprzedania w niestabilnych finansowo czasach. Inną istotną sprawą był napływ nowych, bardzo zamożnych kolekcjonerów z Azji i Europy Wschodniej. Większość z nich wkroczyła na rynek, pomijając artystów swojej generacji i od początku zaczęli nabywać dzieła najbardziej cenionych twórców. Przełożenie widać w statystykach z 2007 roku, gdzie 25-osobowa grupa generuje 48.8% całkowitej sumy sprzedaży podczas aukcji sztuki.
Należy jednak pamiętać, że pojawienie się artysty na liście nie oznacza, że odnosi on sukcesy na każdej płaszczyźnie. Wystarczy jedna praca sprzedana na aukcji za 20 mln i twórca od razu plasuje się w okolicach 20 pozycji, nawet jeśli jego sprzedaż bezpośrednia generuje raczej marginalny zysk. Działa to również w drugą stronę – utracenie lokaty na liście nie jest równoznaczne z brakiem uznania. Często dzieje się tak, gdy najbardziej znane prace twórcy zostaną sprzedane i na rynku zostaje kilka tych mało znaczących, które nie osiągają już tak nadzwyczajnej wartości.
Czy nadchodzą zmiany? Nic nie wskazuje na to, że sytuacja miałaby się zmienić. Wszystko zależy od nastawienia kolekcjonerów. Jeśli zwiększy się popyt na młodą sztukę, a współcześni twórcy zostaną docenieni i obdarzeni zaufaniem, rynek sztuki mógłby wrócić do stanu sprzed 35 lat.
I. S.
fot. (góra) Jean-Michel Basquiat, Untitled (fragment), 1982, źródło: Sotheby’s
Rynekisztuka.pl