szukaj w portalu Rynek i Sztuka MENU
Cracow Art Week Krakers Van Gogh

Mamo, wybrałaś najtrudniejszy zawód świata: wywiad z Beatą Ewą Białecką

19.10.2021

Aktualności, Wywiady

Obrazy Beaty Ewy Białeckiej są jak pomosty do innego świata. Malarka przeprowadza nas po krainie kobiecych doświadczeń, używając w tym celu całej palety symboli zachęcających odbiorcę do wejścia w tajemnicę znaczeń. Atmosfera jej obrazów kojarzy się z jesiennym powietrzem i wprowadza w nastrój kontemplacji. Białecka, posługując się perfekcyjnym warsztatem malarskim, nawet ból ubiera w piękne szaty, a stygmaty przedstawia w postaci róży. W rozmowie z Marią Majchrowską artystka opowiada, jaką rolę w malarstwie odgrywa poezja, jak poprzez obraz możemy zrozumieć śmierć oraz dlaczego sfera sacrum jest istotna w sztuce.

Maria Majchrowska: Aktualna wystawa zatytułowana Milihelena oznacza jednostkę piękna, gdzie mili to przedrostek miary, a Helena nawiązuje do Heleny Trojańskiej. Ile jednostek piękna potrzeba, aby namalować obraz?

Beata Ewa Białecka: Zanim podejdę do płótna przykładam milihelenę — czyli staram się zebrać wystarczającą ilość piękna, by móc zwodować kolejny obraz. Z definicji Milihelena jest jednostką piękna potrzebną by zwodować jeden statek. Bardzo długo zastanawiam się zanim rozpocznę obraz. Szkicuję bezpośrednio na płótnie, po to, by nie wytracić zgromadzonej energii. Zdarza się, że większą część czasu spędzonego nad obrazem poświęcam na rysunek. A Milihelena oczywiście trudno jest dyskutować z uosobionym pięknem Heleny Trojańskiej, ale sama nazwa mnie po prostu uwiodła. Jest to tytuł jednego z wierszy irlandzkiej poetki Sinéad Morrissey.

Podobnie jak ostatnia wystawa Znakomita Kobiecość, te tytuły bardzo zapadają w pamięć. Jak je pani wybiera?

Tytuł powinien klamrowo zamykać prace, które są pokazane na wystawie. Znakomitą Kobiecość również zaczerpnęłam z poezji, tym razem Walta Whitmana, poezja jest mi bardzo pomocna. Poeci potrafią zestawić ze sobą słowa w taki sposób, że powstają niewyobrażalne przestrzenie. Nietzsche mówi przekornie, że mącą wody by stały się głębszymi. To, co dzieje się pomiędzy znakomita a kobiecość dzieje się między mną, a obrazem. Oczywiście najlepiej, gdy tytuł obejmuje całość. To jest bardzo trudne jeśli przedstawia się różne koncepcje na wystawie, ale słowo kobiecość zawiera to o czym mówię i myślę. To był trafiony tytuł. 

Zdecydowanie. Określając pani sztukę na myśl przychodzi przede wszystkim kobieta. Święta, matka, kapłanka, córka… Dlaczego przedstawienie kobiety jest dla pani tak istotne? 

Zaraz po studiach urodziłam syna, który do jedenastego roku życia nie funkcjonował samodzielnie. Wielokrotnie byłam dolorosą, byłam pietą. Utożsamiałam się z wizerunkami, które znamy z ikonografii religijnej. Wróciłam do zawodu jedenaście lat po studiach, widać nie dość odwykłam od malarstwa, i to był wówczas najważniejszy wątek. Powróciła figuracja. Na studiach malowałam abstrakcyjnie i ta zmiana była dla mnie naprawdę trudna. Abstrakcja mnie zwiodła, pomyślałam, że nie będę oglądać się wstecz, bo zamienię się w słup soli. Musiałam pójść w rejony, które wzięły się z materii mojego nowego życia, materii cierpienia – tego wszystkiego, co wydarzyło się przez te jedenaście lat. To byłam nowa ja. Wszystkie obrazy, które potem powstały — jak to pięknie ujął William Blake — to Pieśni (mojego) Doświadczenia.

rynekisztuka.pl

Beata Ewa Białecka, Katarzyny, 2020, 150×180 cm, olej na płótnie | fot. Aleksandra Kubiak | rynekisztuka.pl

Katharsis było kiedyś podstawowym składnikiem sztuki, która wzbudzając szereg uczuć u widza, miała go z nich oczyścić. Czy tworząc obrazy naładowane szczególnym rodzajem energii, chce pani wywołać u odbiorcy podobny efekt?

Kiedy maluję obraz to nie myślę o odbiorcy czy wywoływaniu efektu. To jest trochę tak, że duch tchnie, kędy chce. Jeśli nie chce, to nie ma na to siły. To jest wielka tajemnica obrazowania, bo można mieć doskonały pomysł i naprawdę wielki talent, ale kiedy nie ma ducha to obraz i tak będzie martwy. Mój profesor Jerzy Nowosielski mawiał, że w każdym dobrym obrazie musi być zawarte immanentne sacrum. Myślę, że ta energia jest swoistego rodzaju naddaniem prawdy i wtedy odbiorca tę prawdę widzi bądź odczuwa. Często widzowie mówią mi, że ze mną współ-odczuwają. 

Co symbolizuje dla pani róża, pojawiająca się np. jako haft w miejscach stygmatów? 

Myślę i maluję symbolicznie. Róża jest symbolem piękna, ale przede wszystkim cierpienia. Starorzymskie Rozalia są odpowiednikiem naszego Święta Zmarłych. Kojarzę ten symbol cierpienia ze stygmatem, z otwartą raną.

rynekisztuka.pl

Ekspozycja wystawy „Milihelena” Beaty Ewy Białeckiej, ABC Gallery, Poznań | fot. Aleksandra Kubiak | rynekisztuka.pl

Nawiązuje Pani do Święta Zmarłych, a jednak żyjemy w czasach, w których śmierć i starość są tematami, o których większość ludzi woli nie rozmawiać. Zdecydowała się pani mówić o tym, co bolesne, szukać piękna w przemijaniu, w bólu. Czy jest to trudne zadanie?

Wiem, że w kulturze obrazkowej, w której funkcjonujemy (w kulcie ciała i wiecznego piękna i młodości), mówienie o przemijaniu i o starości jest mocno niekomfortowe. Jestem osobą, o której mówiono już w szkole średniej, że jest staruszką. Mam osobliwie pesymistyczne myślenie — wydaje mi się, że wszystko już za mną. Z roku na rok dziwię się, że funkcjonuję, że wciąż jestem i jeszcze mam czas. Prawdę mówiąc niewiele planuję, ponieważ wydaje mi się, że i tak nie zdążę. Myślę, że to jakiś defekt w psychice. Jakaś aberracja. Moi rodzice bardzo się tym frasowali. Urodziłam się w wigilię Wszystkich Świętych. Jestem blisko śmierci. Temat przemijania jest dla mnie ważny i warty zobrazowania. Wszyscy chcemy żyć w bardzo wygodnym, szybkim, intrygującym świecie, ale na końcu każdej opowieści zjawia się śmierć. Poprzez obrazowanie oswajam pojęcie śmierci. Hans Belting mówi, że obrazowanie jest jedyną możliwą próbą obłaskawiania śmierci. Jedynie poprzez obraz możemy tego tematu dotknąć ponieważ obraz jest obecnością, jest hierofanią. Dla mnie to clou, obraz jako medium pośredniczące między światem żywych a światem umarłych. Antropologiczna perspektywa, którą przyjęłam absolutnie intuicyjnie — zanim pozyskałam wiedzę z lektury Beltinga — to taka, gdzie źródłem obrazu nie jest podobieństwo, lecz próba zastąpienia nieobecnego ciała obecnym obrazem. Śmierć jest wciąż najsilniejszą motywacją dla ludzkiej praktyki obrazowej. Fotografia post-mortem, maska pośmiertna, rzeźba nagrobna, czy portret trumienny — to fascynujące ontologicznie tematy. Być może moje Konterfekty posiadają energię prawdy, rodzaj kantowskiego naddania prawdy. Jak mówiłam, powstały z materii życia, z materii cierpienia. 

rynekisztuka.pl

Ekspozycja wystawy „Milihelena” Beaty Ewy Białeckiej, ABC Gallery, Poznań | fot. Aleksandra Kubiak | rynekisztuka.pl

Ile kosztuje panią stworzenie takiego obrazu?

Zbieram włosy z podłogi. To jest dla mnie bardzo trudne. Nie haftuję, a przekłuwam ciało obrazu. Dosłownie ranię ciało obrazu. Miałam taką zabawną sytuację, ponieważ nie jestem hafciarką i nie wiedziałam jak sprawnie zamienić krosno malarskie w krosno hafciarskie, pojechałam z prośbą do Krakowa, gdzie mam znajomą hafciarkę pracującą w Muzeum Narodowym w dziale konserwacji tkanin. Powiedziałam: wyhaftuj mi tutaj różę bardzo Cię proszę. Zostawiłam jej swoje pierwsze (nie ma tych prac na wystawie) dziecięce rączki, na których chciałam alegorycznie przedstawić stygmaty w postaci róży. Zadzwoniła do mnie i powiedziała: Beatko, ja nie jestem w stanie przekłuć tej rączki. Zrozumiała moje intencje. To było ciało obrazu. Sama musiałam wyhaftować te róże. Nie chciałabym, żeby haft na malaturze był traktowany jak rzemiosło, ale jak dodatkowy, reliefowy element obrazowania oparty na powtarzalnej czynności, rodzaj modlitwy.

Czy jest święta, która jest pani szczególnie bliska?

Mam swoje ulubione święte — Otylię i Klarę. Moje babki nosiły te imiona. Na fali XII wiecznych powołań żeńskich kobiety ruszyły do zakonów, ku świętości i wolności! Bo jedynie tam mogły funkcjonować poza małżeństwem i macierzyństwem, wymknąć się narzuconym tradycją bądź obyczajem rolom. Na wystawie mamy św. Rozalię – XII wieczną księżniczkę, która postanowiła odejść z domu i zamieszkać w grocie za miastem. Umiera bardzo młodo w aurze świętości. Intryguje mnie fenomen świętości, paradygmat tych specyficznych zachowań nawet poza wiarą w Boga. Legenda aurea, żywoty świętych są fascynujące i jeśli dożyję (śmiech) zamierzam przywołać do współczesności jeszcze kilka świętych kobiet. Lubię posługiwać się energią przedstawienia ikonograficznego jak chociażby w Św. Rozalii. Jej atrybuty to róża i lilia oraz czaszka. Postanowiłam tę zbyt dosłowną czaszkę zamienić na głowę baranka, później na cztery (tak mi się to kompozycyjnie rozrosło). Baranek, czyli ideogram Jezusa — symbol cierpienia, poświęcenia, ofiary. Bazuję na ikonografii religijnej, jednak bardzo często ją rozbudowuję, dodaję elementy własne. Rozalia jako Święta chroniąca przed zarazą otrzymuje współczesny atrybut – przyłbicę.

rynekisztuka.pl

Beata Ewa Białecka, Rozalia z Palermo, olej na płótnie, 2020 | fot. Aleksandra Kubiak | rynekisztuka.pl

Tak, wydaje mi się, że symbolika, której pani używa posiada więcej ciemniejszych aspektów związanych ze śmiercią, które często są odrzucane przez współczesną kulturę. Dlaczego tak jest?

Boimy się. To jest absolutny lęk przed ostateczną katastrofą jaką jest śmierć. Powiem za swoim prof. Jerzym Nowosielskim — wszystko rozpoczyna się od upadku aniołów. Nie jestem osobą religijną, raczej czuję się chrześcijańskim wolnym słuchaczem. Za to malarstwo jest dla mnie doświadczeniem religijnym, łączy ducha z materią. Jest pomostem pomiędzy tu i teraz a transcendencją.

Potrafi Pani pokazać zarówno ból, jak i piękno w tej samej pracy. Jest w tym zdolność do przenikliwego patrzenia na rzeczywistość. Dlaczego warto widzieć?

Dlaczego warto widzieć… Artyści ze swoją rzadką łaską widzenia… Myślę, że nie wszyscy widzą. Widzieć znaczy wiedzieć. Często zrównuję ze sobą te słowa. Dlatego tak ważne jest nauczanie w szkole. Od najmłodszych lat, od podstaw, trzeba zachęcić, a nie zniechęcić dzieci do sztuki. Nauczyć widzieć i poprzez wiedzę przygotowywać do życia w kulturze. Myślę, że da się kształtować poczucie estetyki, dobrego smaku, uwrażliwić na piękno. Miałam to szczęście, że wyrastałam w niezwykłym domu. Moi rodzice z nieprawdopodobnym szacunkiem podchodzą do przedmiotu, do natury. Zostałam natchniona, uwrażliwiona. Głównie przez mamę wiecznie głodną piękna.

Czy piękno może nas leczyć? 

Tak, ja nie potrafię funkcjonować bez doświadczania bezinteresownego piękna. Dla mnie sztuka bez piękna nie znajduje dla siebie pełnego uzasadnienia. Przeżycie estetyczne staje się duchowym. Istnieje przecież arteterapia — próba uleczenia poprzez sztukę. W końcu piękne może być również zderzenie dwóch barw, które uruchamia pozytywne emocje, wywołuje euforię, olśnienie, zadowolenie, ukojenie. Piękno kryje się też w paradoksach. Istnieje zarówno w przestrzeni sacrum jak i profanum. Myślę, że można go szukać na wielu poziomach. Wiem, że w sztuce współczesnej nie jest już niezbędne do zbawienia. Piękno potrafi wysycić, zastąpić, wlepić się, uzupełnić, bardzo delikatnie wejść nie pytając bramą, tylko trzeba potencjału wrażliwości, żeby je odczytać.

Potencjał wrażliwości otwiera też na zranienie. Być może dlatego jest to trudne dla niektórych. 

Absolutnie tak. Myślę, że artyści są nieprawdopodobnie podatni na zranienie, szczególnie przez krytykę. Tworzymy coś, a potem objawiamy to światu. Jasne, musimy się liczyć z krytyką. Każdy to wie. Różne są poziomy postrzegania, różne warstwy odbioru sztuki. Sztukę współczesną można odbierać przez różne filtry — jest tak nieprawdopodobnym, niejednorodnym, transgranicznym miksem, który trudno oceniać. 

Jakich narzędzi oprócz wrażliwości potrzebujemy, żeby lepiej rozumieć sztukę?

Myślę, że oprócz wrażliwości opieramy się jednak na wiedzy, którą pozyskujemy najlepiej z doświadczenia. Bardzo żałuję, że nie miałam wystarczającej praktyki malarskiej i na tyle dużego doświadczenia podczas studiów, żeby móc śmielej konfrontować się z moim profesorem. Moja praktyka malarska była nikła, żadna, choć zaczęłam we wczesnej podstawówce pod okiem pani Marii, absolwentki ASP. Mówiła, że będę grubą rybą! Byłam przerażona. Nie powinno się robić dzieciom wykładu na temat historii sztuki. One powinny pozyskiwać wiedzę w praktyce. Należy doświadczać multisensorycznie, sztuka współczesna nie jest przecież  jedynie okulocentryczna.

Helena jako metafora piękna była powodem, dla którego Grecy byli w stanie wyruszyć na wojnę. Czy piękno popycha panią do ciągłego wchodzenia w proces twórczy, który na jakimś poziomie jest też walką? 

Tak, to jest permanentna walka, po której nie bierze się jeńców (jak to mówi młodzież). To jest bardzo trudny zawód. Zachwycił mnie nasz syn, który będąc jeszcze małym dzieckiem powiedział: mamo, wybrałaś najtrudniejszy zawód świata. Myślałam, że jeśli kocha się to, co się robi, to nie powinno być takie trudne, prawda? Wszyscy mówią, że artysta ma hobby, lubi malować, więc co to za problem? A syn uzmysłowił mi, że to jest najtrudniejszy zawód świata dlatego, że trzeba rozstrzygać kolejne problemy na białym płótnie, za każdym razem od początku, czyli zupełnie inaczej i to jest przerażające. Nawet jeśli ma się poczucie satysfakcji to może za chwil kilka być kompletnie na odwrót, to jest troszkę tak jak z religią – jednego dnia wierzę, drugiego nie wierzę, bądź wierzę i nie wierzę jednocześnie. Patrzę i jestem zachwycona, a za chwilę czuję pikowanie w dół. Ta amplituda emocji jest obłędna, naprawdę zżera. Jedna praca wzrasta na ramionach poprzedniej. Jedna praca wyrasta z drugiej. Natomiast każda następna musi być zupełnie inna od poprzedniej. Na tym polega trudność tego zawodu. Kiedy jesteśmy już epigonami samych siebie lepiej odłożyć pędzel. 

Co panią inspiruje? 

rynekisztuka.pl

Beata Ewa Białecka, Gravida, 2014, 150×90 cm, olej na płótnie, haft | fot. Aleksandra Kubiak | rynekisztuka.pl

Co mnie inspiruje oprócz ikonografii religijnej, oprócz ikonosfery współczesności? Na przykład kiedy jadę samochodem i widzę hasło reklamowe Thank God I’m a Woman — natychmiast mam przed oczami obraz. To bardzo żywa relacja ze współczesnością. Moje malarstwo jest bardzo klasyczne w formie, ale mam nadzieję, że wlewam w te swoje formy wystarczająco współczesnej treści. Aniołek z ikonografii religijnej (pokazuje na obraz), to w mojej narracji zdjęcie z ultrasonografu. Inspiruje mnie malarstwo stare, owszem, ale tylko do wczesnego renesansu. Nie lubię egzaltacji baroku, to dla mnie za dużo emocji. Inspiruje mnie też sztuka współczesna, którą bardzo lubię oglądać. Ta współczesna jest często mocno intelektualna, lubię się wgryzać w znaczenia. 

A kolory… maluje pani przy użyciu minimalistycznej palety barw, gdzie dominuje czerń i biel, a ostatnio także zarezerwowana wcześniej dla mniejszych powierzchni czerwień. Dlaczego zdecydowała się pani oddać jej więcej miejsca?

Uszczupliłam paletę, aby wywyższyć formę. Kiedy pierwsze skrzypce gra forma, kolor musi odejść w cień. To jest zasada, którą pewnie nie ja wymyśliłam. To, że minimalizujemy wszystko wokół formy, aby ją wyeksponować narzuca się samo. Czerwony to kolor krwi, kolor arbitralnie kobiecy, kolor Marii Magdaleny, kolor który nieustannie przypomina nam, że życie wciąż do nas należy. Kolor pasji, pożądania, emocji, rany, cierpienia… Czerwień jest niesłychanie mocnym elementem na obrazie — wystarczy punkcik i już wybrzmiewa, jest bardzo wysoka w tonacji. Uwielbiam malować czerwienie, ale nie wyobrażam sobie założenia czegokolwiek czerwonego. Natomiast na płótnie czerwień rozgrywa obraz samodzielnie. Czerwień sama maluje obraz. Doskonale go ustawia. 

A czy pani obrazy są łatwe w odbiorze?

Uważam, że tak — są bardzo literalne i narracyjne, a więc łatwe do odczytania. Poza tym każdy z nich ma swoje imię — tytuł, który podpowiada w czym rzecz. Jeśli tytuł to np. Hodegetria natychmiast mamy skojarzenie z przedstawieniem ikonograficznym Hodegetrii. Mam nadzieję, że pozostawiam oglądającemu odrobinę interpretacyjnego tlenu. Myślę, że obrazy ubierane — tak jak ubiera się ciało do trumny, te przeznaczone do pożegnalnego rytuału konterfekty — mogą być obciążające i trudne w odbiorze, ale ich narracyjny charakter oraz fakt, że żyjemy w kulturze obrazowej ułatwiają odczytanie.

Czy tajemnica jest istotna w malarstwie?

Absolutnie. Myślę, że samo malarstwo jest tajemnicą. To jest ten rodzaj tajemnicy, który trzyma w napięciu do końca. W gąszczu zawsze jest jakaś tajemnica, zawsze się coś schowa. Być może dlatego lubię gąszcz postaci, mnogość piór, gąszcz spływających nitek czy szpilek. Tajemnica jest też w chaosie. Myślę, że jest częścią przynależną obrazowej emanacji. Nie mamy tu do czynienia z materią — to jest czysty duch. A we mnie jest więcej ducha niż ciała.

rynekisztuka.pl

Ekspozycja wystawy „Milihelena” Beaty Ewy Białeckiej, ABC Gallery, Poznań | fot. Aleksandra Kubiak | rynekisztuka.pl

W jaki sposób dba pani o gotowość na obiór tajemnicy? 

Spieram się i polemizuję ze sobą. Staram się nie zatracić imperatywu, gotowości do postrzegania. Staram się trwać w gotowości, żeby nie zatracić ostrości widzenia. Oczywiście, z wiekiem jest to coraz trudniejsze, to młodość jest żywiołowa i twórcza. Dojrzałość jest dużo bardziej interesująca, ale zatracamy zdolność percepcji. Jak o to dbam? Nie dbam jakoś szczególnie. Po prostu otaczam się światem, który kocham. Mam swoją muzykę klasyczną, ulubione obrazy, książki, poezję i staram się dbać o higienę ducha. Wiem, wiem, że to jest nieprawdopodobny komfort. Ja po prostu mogę już sobie na to pozwolić. 

Którzy artyści panią inspirują?

Jeśli chodzi o sztukę dawnych mistrzów to twórcy do wczesnego renesansu. Artystów renesansu też podziwiam. W renesansie lubię klasyczność linii. Lubię czystość myślenia i brak egzaltacji. Natomiast artyści, do których wracam najczęściej, to artyści nowocześni np. kiedy mam doła i nie potrafię wymieszać na palecie odpowiedniej powiedzmy szarości, to sięgam do albumów, katalogów i wtedy widzę w kontraście do tego, jak oni widzą, to czego szukam. W tym sensie pomocny jest mi na przykład Balthus. Ale tak naprawdę najbardziej lubię swoją sztukę. Trudno jest mi powiedzieć, żebym z taką atencją myślała o jakiejkolwiek innej. Apologetycznie podchodzę do Van Eycka, Piera della Francesci, Holbeina, Vermeera — jak kładą farbę, jak budują przestrzeń zderzając ze sobą kolor, to jest dla mnie fascynujące. Zresztą wiele różnych aspektów u różnych malarzy, ale najczęściej sięgam do Balthusa i do Freuda. Jeśli chodzi o kobiece malarstwo to lubię Fridę Kahlo, wiele lat temu namalowałam obraz Dwie Marie inspirując się Dwiema Fridami. Jak przenosiłam się z abstrakcji w figurację to oglądałam bardzo dużo prac Fridy Kahlo. Ujmowała mnie swoją historią. Zresztą jak połowę świata.

W jaki sposób zaczyna pani obrazy i jak długo one powstają?

Muszę mieć powód, żeby zwodować kolejny obraz. Absolutnie nie przyczynię się do zaśmiecania świata (śmiech) ani do zwodowania czegoś, co nie utrzyma równowagi. Rozpoczynam gromadzenie milihelen, odpowiedniej ilości piękna by móc zwodować obraz, no i to trochę trwa. Następnie tak jak mówiłam, powstają drobne szkice kompozycyjne, ale tak naprawdę długo pracuję na białym płótnie ołówkiem, rozrysowuję, wyznaczam architekturę obrazu bezpośrednio na płótnie. To jest znowu to wi(e)dzieć. Jeśli wiem, to narysuję. Z rzeźbą jest bardzo podobnie. Mąż był zachwycony, że ja tak sprawnie wyrzeźbiłam Passiflorę (pokazuje na rzeźbę) bo nie rzeźbię przecież (mąż jest rzeźbiarzem), a ja po prostu widzę jak idą płaszczyzny. Więc długo rysuję, a potem wypełniam rysunek cielistą masą. Bardzo często rysunek prześwieca spod warstw malatury. Stosuję też klasyczne, olejne laserunki. Nakładam na siebie warstwy farby, to oczywiście trwa bo zanim kolejna wyschnie trzeba odczekać. Czasem maluję dwa, albo trzy obrazy jednocześnie (trzy mi się dawno nie zdarzyło). Zdarza się jednak, że pracuję pół roku nad obrazem.

Jest pani perfekcjonistką?

Chyba tak, mówię chyba bo nie jestem pietystką, ale moje ręce wciąż są głodne dokładności (jak mówiła Elizabeth Bishop). W malarstwie nie staram się być perfekcyjna choć dla wielu i tak jestem, realizuję tę potrzebę w hafcie ponieważ rzemiosło z założenia jest perfekcyjne, przez to jest chłodne, w jakimś sensie nieludzkie. Nietrudno tu odróżnić estetykę od metafizyki. W malarstwie wręcz przeciwnie. Chciałabym, żeby malarstwo było bardzo blisko człowieka i tu powtórzę za Szymborską: broń nas Panie od idiotyzmu doskonałości.


Zdjęcie góra: Beata Ewa Białecka i Maria Majchrowska, Poznań | fot. Aleksanda Kubiak | rynekisztuka.pl


Rynek i Sztuka - logotyp

szukaj wpisów które mogą Cię jeszcze zainteresować:

Rynek i Sztuka - logotyp

to cię powinno jeszcze zainteresować:

rynekisztuka.pl

28.10.2021 / Aktualności, Na deser

Dodaj komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Magazyn

Kursy online

Odwiedź sklep Rynku i Sztuki

Zobacz nasze kursy Zobacz konsultacje dla artystów

Zapisz się do naszego newslettera

Zapisując się na newsletter zgadzasz się z regulaminem portalu rynekisztuka.pl Administratorem danych osobowych jest Media&Work Agencja Komunikacji Medialnej (ul. Buforowa 4e, p. 1, p-2-5, 52-131 Wrocław). Podanie danych jest dobrowolne. Zgoda na otrzymywanie informacji handlowych może zostać wycofana w każdym czasie. Więcej informacji na temat danych osobowych znajduje się w Polityce prywatności.