szukaj w portalu Rynek i Sztuka MENU
INWESTOWANIE W POLSKĄ MŁODĄ SZTUKĘ

Witold Wojtkiewicz. Ironia, czułość i melancholia Młodej Polski

07.10.2025

Magazyn

Sklep rynekisztuka

Witold Wojtkiewicz należy do tego pokolenia artystów, które na początku XX wieku zburzyło w Krakowie mieszczański spokój i wniosło do sztuki nowy ton, pełen melancholii, ironii i czułości wobec świata, który coraz szybciej wymykał się dawnym kategoriom. Był jednym z najmłodszych uczestników życia artystycznego, a jednak jego spojrzenie miało w sobie dojrzałość kogoś, kto rozumie, że epoka nieuchronnie się kończy.

Był członkiem Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka”- stowarzyszenia, które od 1897 roku kształtowało język nowoczesności, łącząc tradycję z symbolizmem i secesją. Wojtkiewicz wyrastał jednak z innego klimatu niż starsi koledzy: nie z wielkich manifestów, lecz z codziennych rozmów przy kawiarnianych stolikach, z przyjaźni, ironii i obserwacji życia. 

Kraków w tonacji fin de siècle’u

Na przełomie wieków Kraków był nie tylko miastem zabytków, ale laboratorium duchowym. Młoda Polska miała tu swoje mitologie i miejsca. Wśród nich szczególne znaczenie miały kawiarnie – oazy rozmów, szkiców i pomysłów. Wojtkiewicz należał do tego środowiska, które urządzało wnętrza Café Jana Michalika, znanej później jako „Jama Michalika”. To tam narodził się kabaret „Zielony Balonik”, ironiczny teatr codzienności.

Kawiarnia Jama Michalika

Kawiarnia Jama Michalika|źródło: Wikipedia

Café Michalikaudekorowana przez artystów w duchu secesyjnego Gesamtkunstwerk – była krakowskim odpowiednikiem wiedeńskiego Fledermaus czy praskiego Union Café. Tutaj malarze, poeci i satyrycy spotykali się, by komentować świat w tonie półżartu. Wojtkiewicz był jednym z nich. W kawiarnianym gwarze odnajdywał to, co w nim najciekawsze: ironiczny dystans, melancholijną nostalgię i humor, który leczył z przesady.

Sztuka, która mówi szeptem

 Witold_Wojtkiewicz

Witold Wojtkiewicz

Wojtkiewicz miał dar uchwycenia tonów pośrednich – między smutkiem a żartem, między groteską a liryką. Jego sztuka nie krzyczała, lecz szeptała. W grotesce odnajdywał poezję, w deformacji – prawdę. Bohaterowie jego obrazów wyglądają, jakby uczestniczyli w przedstawieniu, którego nikt już nie rozumie. Dzieci w teatralnych kostiumach, aktorzy o pustych oczach, błazny i marionetki – to nie figury z karnawału, lecz alegorie ludzkiego losu. W ich twarzach odbija się nie tylko absurd istnienia, ale też delikatne współczucie malarza.

Kolor w jego obrazach jest zgaszony, pastelowy, jakby zamglony. Linie miękkie, niemal drżące. Wojtkiewicz nie buduje monumentalnych kompozycji – raczej kameralne sceny, które przypominają sen lub wspomnienie. To nie świat idei, lecz krucha rzeczywistość emocji. Jego malarstwo nie epatuje symboliką, nie szuka metafizyki – jest raczej notatnikiem nastrojów, cichą próbą uchwycenia ulotnego stanu duszy.

Witold Wojtkiewicz, portret Maryny Raczyńskiej, 1905

Witold Wojtkiewicz, portret Maryny Raczyńskiej, 1905|żródło: Wikipedia

Między Wyspiańskim a Przybyszewskim

Dorastał w cieniu Stanisława Wyspiańskiego – artysty totalnego, dla którego sztuka była formą duchowego odrodzenia narodu. Wojtkiewicz patrzył na ten patos z dystansem. Nie dlatego, że mu zaprzeczał, lecz dlatego, że przeczuwał jego kres. Wyspiański wierzył w odkupienie przez piękno, Wojtkiewicz rozumiał, że świat jest już zmęczony tą wiarą. Jego malarstwo to antyteza heroizmu – pełne kruchości, melancholii i współczucia wobec ludzi, którzy utracili pewność, że sztuka cokolwiek zbawi.

Witold Wojtkiewicz, Baśń zimowa Turniej, 1908|źródło: Wikipedia

Witold Wojtkiewicz, Baśń zimowa Turniej, 1908|źródło: Wikipedia

Z kolei duchowy przywódca modernistów, Stanisław Przybyszewski, głosił ideę „nagiej duszy” – sztuki jako wyznania, artysty jako kapłana. Wojtkiewicz z delikatną ironią odrzucał tę wizję. W jego świecie dusza jest naga nie dlatego, że dąży do oczyszczenia, lecz dlatego, że nie ma się już w co ubrać. To rozpoznanie nie jest bluźnierstwem, lecz współczuciem wobec człowieka, który nie potrafi już wierzyć w transcendencję, a mimo to wciąż szuka sensu.

Zielony Balonik i teatr codzienności

Kabaret „Zielony Balonik” był miejscem, w którym artyści testowali granice ironii. Wojtkiewicz czuł się tam u siebie. Teatr, maska, absurd – to jego języki. W rysunkach publikowanych w Liberum Veto czy Museionie wyśmiewał pretensje i mitologie epoki, ale robił to z czułością. Wiedział, że każda karykatura jest też portretem. W satyrze nie chodziło mu o ośmieszenie, lecz o zrozumienie ludzkiej słabości.

Pod maską błazna krył się melancholik. Wojtkiewicz był jednym z tych artystów, którzy w śmiechu potrafili dostrzec cień, a w smutku – absurd. Jego sztuka była jak rozmowa w półmroku: nieoczywista, pełna podtekstów, ale szczera. Pokazywała, że ironia może być formą empatii, a nie drwiną.

Modernizm w wersji środkowoeuropejskiej

Twórczość Wojtkiewicza ma wyraźne pokrewieństwo z modernizmem środkowoeuropejskim. Łączy polską tradycję symbolizmu z wiedeńską introspekcją i czeskim intelektualizmem. Nie jest dekoracyjna jak secesja Klimta ani chłodna jak praskie manifesty grupy „Mánes”. Jego malarstwo to duchowy autoportret epoki – z jej niepokojem, melancholią i delikatnym sceptycyzmem wobec własnych ideałów.

Witold Wojtkiewicz - Planty Park in Kraków

Witold Wojtkiewicz, Planty Park w Krakowie, 1905, Muzeum Narodowe w Warszawie

Wojtkiewicz, podobnie jak Egon Schiele, malował samotność i napięcie, ale robił to z większym spokojem. Jego dramat jest cichy, nie teatralny. Świat, który tworzy, nie wybucha, lecz rozpływa się w półtonach. W tym sensie jest bliższy poetom niż malarzom – jego obrazy można czytać jak wiersze o przemijaniu.

Czułość wobec końca

Witold Wojtkiewicz - Vegetation, 105, Muzeum Narodowe w Warszawie ;;;fot.

Witold Wojtkiewicz – Wegetacja, 1905, Muzeum Narodowe w Warszawie ;;;fot.

Kraków, w którym żył, miał w sobie coś z miniaturowego Wiednia – tę samą kulturę zmęczoną własnym splendorem i tę samą potrzebę duchowej analizy. W kawiarniach i salonach mieszały się rozmowy o sztuce, filozofii i śmierci. Artyści żartowali z końca świata, wiedząc, że to żart bardzo poważny. Wojtkiewicz potrafił nadać temu tonowi kolor i formę.

Jego melancholia nie była ucieczką, lecz rozpoznaniem. Wiedział, że śmiech i smutek to dwie strony tej samej prawdy. W jego obrazach – od cyklu Ceremonie po Procesję – powaga i ironia tańczą ze sobą w rytmie, który znamy z końców epok: wtedy, gdy wszystko staje się jednocześnie piękne i absurdalne.

Krótki żywot, długie echo

Zmarł wcześnie, w 1909 roku, mając zaledwie dwadzieścia osiem lat. Jego dorobek to tylko kilka lat intensywnej pracy, wystarczył, by wpisać go na stałe w historię polskiego modernizmu. Nie budował legendy, nie zabiegał o pozycję. Zostawił po sobie obrazy, które nie starzeją się, bo nie opisują świata zewnętrznego, lecz wnętrze człowieka: jego śmieszność, lęk, godność i potrzebę sensu.

Witold Wojtkiewicz, malarz maski i milczenia, to jedno z najsubtelniejszych ogniw europejskiego modernizmu. Pokazał, że sztuka może mówić szeptem, a mimo to wybrzmieć jak wyznanie całej epoki. W czasach, gdy świat potrzebował manifestów, on wybrał cichą ironię. I może właśnie dlatego jego głos brzmi dziś tak wyraźnie.

Fot. u góry: Witold Wojtkiewicz, Za Murem, 1906

Aleksandra Adamczewska 

szukaj wpisów które mogą Cię jeszcze zainteresować:

to cię powinno jeszcze zainteresować:

Clara Peeters, Alegoria Vanitas, ok. 1613–1620, prawdopodobnie autoportret artystki

30.09.2025 / Aktualności, Cykle

Dodaj komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Akademia Rynku Sztuki

Odkryj Akademię Rynku Sztuki – wiedza, która inspiruje!

Ucz się od ekspertów rynku sztuki! Konsultacje z praktykami rynku sztuki