Być może brzydkie, lekko kiczowate, czasem wywołujące mimowolny uśmiech lub zadumę nad szarym życiem w szarym przemysłowym mieście. Współczesne pejzaże z koparką, blokowiskiem i fabrycznym kominem w tle są jednak obecnie bardzo na topie. Malarskie wizerunki miasta odmagicznionego, surowego, nieestetycznego, ale jednocześnie ujmującego swoją siłą, prawdziwością, potęgą i dynamiką.
Jednym z rekordów aukcyjnych 2010 roku był sprzedany za 170 000 zł obraz Meli Muter pod dużo mówiącym tytułem „Pejzaż industrialny”. Wielu znawców sztuki zaczęło zastanawiać się, skąd nowa fala fascynacji przemysłowym miastem.
„Industrializacja” jest pewnego rodzaju trendem – mamy industrialną muzykę, filmy, fotografię. Jednak mały zgrzyt pojawia się w połączeniu ze słowem „pejzaż”, który przez lata utożsamiany był przecież z naturą, czyli tym, co już w samym założeniu jest czymś pięknym, harmonijnym i estetycznym.
Historia sztuki industrialnej ma swoich cichych dłużników, którzy od dziesięcioleci przecierali szlaki dzisiejszym (nadal jednak uznawanych często za kontr-kulturowe) artystycznym formacjom zafascynowanym rosnącymi aglomeracjami i wszystkiemu, co z tym zjawiskiem związane.
Rozwój kapitalizmu, produkcji masowej, nowych technologii u progu XX wieku zupełnie zmienił świat, więc trzeba było znaleźć nowy sposób by go opisać. Symbolami nowoczesności stały się metropolie generujące kalejdoskopowy, czy wręcz kinowy natłok wrażeń wizualnych. Malarstwo, stopniowo wypierane przez film i fotografię zaczęło przybierać nowe formy, inspirowane przez barwny spektakl kolorów i kształtów miejskich uliczek, witryn sklepowych, tablic reklamowych. Zafascynowany przemysłowym aspektem nowoczesnego miasta kubista Fernand Leger w swoich dziełach z upodobaniem afirmował kult maszyny. Malarstwo wiązał z architekturą, uważał, że sztuka wchodzi w nową sytuację wizualną, warunkowaną przez rozwój technologiczny. Kulturą industrialną w równym stopniu zafascynowani byli futuryści, ale dopiero malarze figuratywni odeszli od abstrakcjonizmu obrazując miasto w jego prawdziwych kształtach. Industrialne treści przemycane były później wielokrotnie, aż do czasów dzisiejszych, gdy młoda sztuka z takim upodobaniem karmi się mitem miasta.
Na świecie wielką popularnością cieszą się dzieła Rona Ericksona, Grace Dupre, Ashley Lathe, L. S. Lowry’ego, czy Jane Bennett. Nasycone wielkimi budynkami, kominami i frakcjami. Ekscentryczni miłośnicy oryginalnej sztuki są zachwyceni. Trudno się dziwić, że trend zyskuje coraz większą popularność także w Polsce. Wyjątkowo dużo przykładowych dzieł znajdziemy w galerii artpower.pl – na uwagę zasługują m.in. prace Ewy Doroszenko i jej cykl „Koparki”, ołówkowe rysunki Dębicy autorstwa Sebastiana Ślęczki, obrazy współczesnych blokowisk i kolejowych frakcji Katarzyny Bielec, czy perfekcyjnie oddane stalowe konstrukcje mostów na grafikach Małgorzaty Adamczyk.
Można zastanawiać się, czy młodzi artyści gloryfikują symbole dzisiejszych aglomeracji, czy może w przerysowany sposób wyrażają tęsknotę za harmonią nietkniętej przez człowieka natury. Ale ich dzieła to niezaprzeczalnie klisze ze współczesnego życia, obrazujące rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, utkane „Z puzzli domów, samochodów i wind/ (…) Psów, sklepów, dyskotek i kin/ Szpitali cmentarzy i gliniarzy/ (…) Hipermarketów, gadżetów/ (…) Wykute, mostami zasnute/ O świcie tramwajami rozwożące znowu życie/ Ze światła poczęte/ (…) Z deszczu wyżęte/ Moje miasto.” (Maria Peszek „Moje miasto”).
Natalia Czekaj – artpower.pl